Top » Katalog » Bajki » polskie »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
  kolorowanki (9)
  polskie (4)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
TORFOWISKO NAD JEZIOREM ŚWIĘTYM
 

Biegną drogi przez świat w cztery strony,
Jedna z druga krzyżuje się wciąż
I prowadza wędrowców znużonych,
Dokądkolwiek unosi ich los.

Wędrujemy, wędrujemy,
Przechodzimy od nocy po świt,
Wędrujemy, wędrujemy
I uczymy się żyć.
Wędrujemy, wędrujemy,
Dzisiaj tutaj a jutro już tam,
Wędrujemy, wędrujemy
I pukamy nawzajem,
I pukamy do bram -
- Do zamkniętych bram.


Są miejsca tak ustronne i piękne, że serce się raduje, gdy drogi tam poprowadzą. Ale bywa, że miejsca te kryją tajemnice niezwykłe, które warto poznać. Takim miejscem jest jezioro nazywane Świętym, położone w głębokich lasach w Wielkopolsce. To właśnie tam, gdzie dziś lustrzaną taflę torfowisko przepiękne otacza, tam się ta historia wydarzyła. Oto przez świat wędrował starzec sędziwy, w szaty liche odziany, z brodą długą i siwą, z kosturem w dłoni. Szedł od miasta do miasta, od wsi do wsi, od chaty do chaty i przyglądał się, jak ludzie żyją. Dnia pewnego trafił do małej wioski, położonej w dolinie nad strumieniem. Stanął u płotu chaty bielonej pięknie, bogatej  i zasobnej. Zastukał kosturem w płot.

- Czego tam, włóczęgo?
- Pochwalony!    
- Czego, pytam?
- A po świecie wędruję, strudzonym bardzo, kąta na noc szukam. . .
- A pewnie i słomy pod głowę i miski jedzenia z okrasą byś chciał, co?
- Kąt jaki wystarczy, wody łyk i chleba suchego kawałek. . .
- Patrzcie go, jaki łaskawy! „Chleba kawałek”. . . ! Ha! Ha!
- Stary już jestem i strudzony, nogi nieść nie chcą. Dajcie dobra gospodyni schronienie.
- A złoto masz, aby za gościnę zapłacić? !
- Złoto?  Jam nędzarz, przecie widzisz. . .
- No to mi wynocha stąd! Reks! Burek! Bierz go! ! !

I starzec pokuśtykał dalej. Nadchodził zmierzch. W następnej chałupie na widok wędrowca drzwi kołkiem zaparto. Szedł dalej. Tuż za zakrętem strumienia stała chałupa duża          i świeżo strzechą pokryta. Ale i tam jeno kije i krzyki na znużonego starca czekały. Sił juz nie miał, a i ciemność powoli rozlewała się dookoła. Ostatkiem sił dokuśtykał na wzgórze, gdzie uboga chatynka rozsiadła się pod wielkim kasztanowcem. Widać było, że mieszkańcom nie wiedzie się najlepiej. Ubóstwo wyzierało z każdego kąta lichego podwórza. Starzec podszedł do drzwi chaty i zastukał. W drzwiach stanęła uboga niewiasta.
             
- Pochwalony!
- Na wieki, wędrowcze. A dokąd to drogi wiodą?
- Wędruje po świecie, kąta swego nie mając. . .

- Ciężko tak dźwigać lata na grzbiecie w samotności.  
- Oj, ciężko!
- Tedy wejdźcie za próg, starcze.
- Jakiego kata na noc szukam, bo ciemność dokoła.
- I kąt się znajdzie i miska strawy lichej. . .
- Bóg ci zapłać, niewiasto, za serce dobre.
- I jam biedna, ale tym co jest, przecie się podzielę. Jednako żeśmy ludźmi i braćmi.
- Szlachetna jesteś i dobra. Tedy dzięki wielkie! 

Samotna niewiasta nakarmiła starca do syta, snop słomy pod głowę dała i życzyła dobrych snów. Gdy wędrowiec zbudził się nad ranem, niewiasty w chacie juz nie było. Tylko z pobliża dobiegało jakoweś skrzypienie, czy klaskanie. . Starzec wyjrzał za próg. Na źdźbłach trawy pięknie połyskiwała rosa, a w górze skowronki wyśpiewywały donośnie. Dzień zapowiadał się wspaniały. Tuż za płotem płynął srebrnooki strumień, a nad nim siedziała niewiasta i moczyła płótno lniane, aby potem je na słoneczko wybielić. Praca była niby lekka, ale trudna i mozolna, gdyż zwoje płótna ciężkie były niezmiernie.

- Witaj, dobra kobieto!
- A, wstałeś już, wędrowcze?
- Dzień będzie piękny i słoneczny.
- To i Bogu najwyższemu dzięki, bo słoneczko sporo płótna wybieli swoim blaskiem i może jaki grosz w mieście większy za robotę dadzą. Ale chodźmy do chałupy, to jakiej strawy uwarzę. . .
- Dzielna jesteś niewiasto i wielce pracowita. Tedy nie trać czasu i pracuj dalej, a ja pójdę dalej swoja drogą.
- Przecie śniadać trzeba!
- Umartwiam się nieco, więc rano trochę postu nie zaszkodzi. Dzięki ci serdeczne za gościnę, za serce dobre i bezinteresowne!
- Niech cię Bóg prowadzi!

I starzec pokuśtykał dalej, kosturem się podpierając. Niewiasta wróciła do swojej roboty, ale gdy kolejny zwój płótna w wodzie zamoczyła, aby następnie go na słońcu rozpostrzeć - stał się cud! Płótno samo zaczęło się rozwijać, a gdy juz wielka góra rozwiniętego płótna zaległa podwórze i pobliska polanę, powiał wiatr silny i słonko jaskrawiej poświeciło. I za moment wysoko, hen wysoko, piętrzyły się białe jak śnieg lniane zwoje! A co jaki nowy zwój niewiasta w strumieniu namoczyła, nowa góra płóciennego, białego skarbu pod niebo rosła. I w taki to niezwykła sposób niewiasta stała się bogatą. Ludzie mówili, że wszystko to za sprawą owego wędrowca, którego do chaty przyjęła i nakarmiła.

Tyle razy nam droga się myli
I błądzimy na oślep przez mrok,
Aż nas życie ku ziemi pochyli
I nie wiemy już o co nam szło.

Wędrujemy, wędrujemy,
Przechodzimy od nocy po świt,
Wędrujemy, wędrujemy
I uczymy się żyć.
Wędrujemy, wędrujemy,
Dzisiaj tutaj a jutro już tam,
Wędrujemy, wędrujemy
I pukamy nawzajem,
I pukamy do bram -
- Do zamkniętych bram.

A gdy kogo na drodze spotkamy,
Czy umiemy przywitać się z nim,
Czy idziemy swoimi drogami,
Gdzie na pewno nie znajdzie nas nikt? 


Tedy gdy w jakiś czas potem ten sam wędrowiec pojawił się we wsi, ci sami ludzi, którzy przedtem spod drzwi go odganiali, prześcigali się z gościną. Gdy więc starzec do chaty bogatej i posażnej zastukał, do tej samej, sprzed której zła gospodyni psami go poszczuła, nastąpiła niezwykła odmiana w złej kobiecie.

- A witajcie serdecznie dobry człowieku! Wejdźcie do mojej chałupy! Zanocujcie!
- Kiedym ubogi, jak wiesz i grosza niejakiego nie mam za gościnę. . .   
- A co też wygadujecie! Wejdźcie i jedzcie i pijcie, ile chcecie. A grosza mi nie trzeba. No, chyba, że. . .
- Chyba, że co?
- Przecie wiem, jakeście kobiecie na wzgórzu za gościnę zapłacili, tedy i dla mnie pewnie co się znajdzie. . .
- Kiedy to nie ja ów cud sprawiłem, że płótno się samo bieliło. To pracowitość i dobre serce, to uczciwość i serdeczność, to przede wszystkim ciężka praca. . .
- Dobrze, juz dobrze! Siadajcie do stołu. Magda!  A przynieś no jaki kawałek starego chleba i garneczek wody dla gościa! Jeno nie za wiele. . .

A gdy starzec pogryzał chleb suchy i lada jaki, kiedy popijał nieświeżą wodę, gospodyni nie spuszczała go z oczu. Gdy się już posilił i w drogę szykował, wyjął z kieszeni miedziaka i dając gospodyni, tak rzekł:

- Przyjmij ten grosz lichy za gościnę. A gdy okaże się, że ze szczerego serca posiłek mi dałaś, pieniądz ten w dostatek się przemieni. Jeśli jednak. . .
- Co? !  Tym marnym miedziakiem chcesz mi wynagrodzić trud gościny? !  To ma być cud, którego od ciebie oczekiwałam?  A wynocha mi z domu!  A poszedł ty, dziadu jeden! Psy!  Brać go! ! !

I wygoniła starca z podwórza, ale miedziaka wzięła i zaniosła do dzbana, w którym kosztowności trzymała i pieniądze. Usiadła przy strumieniu i zła okrutnie liczyć swój majątek poczęła. A wtedy okazało się, że pieniądze jakieś brudne się zrobiły, nalotem dziwnym pokryły. . . Sięgnęła po wodę do strumienia i zaczęła myć i czyścić monety. A im więcej tarła i polerowała, im więcej wody ze strumienia czerpała, tym bardziej niebo się chmurzyło i wiatr rósł w siłę. Napłynęły wielkie, czarne chmury, rozpętała się gwałtowna burza. Deszcz spadł i niespodziewany, strumienie wody., lecące z nieba, porwały bogactwa złej gospodyni i woda zaczęła zalewać powoli całą wieś. Pierw weszła za progi chat, potem przelała się przez okna, wreszcie wlała kominami. Gdy pioruny ucichły, wokół, jak okiem sięgnąć, rozlewało się wielkie jezioro. Po wsi nawet ślad nie pozostał. . . Tylko tam, na wzgórzu, stała dalej chata, przed którą siedziała niewiasta i bieliła swoje lnianego płótna. I tak kończy się nasza opowieść i złych ludziach i o dobrej niewieście i o starym wędrowcu. Wędrowcu, który dziś jeszcze zdaje się chodzić po świecie i  wypatrywać  ludzi  dobrych  i  złych. Może i do nas kiedyś zawita? Przypomnijmy sobie wtedy tę opowieść o jeziorze Świętym, które gdzieś tam w środku lasu, otoczone bagnami, kryje swoja straszliwą tajemnicę.   

 

Dla wędrowca jest miejsce przy stole
I ten talerz i jadła choć garść,
Bo tak uczą od wielu pokoleń,
A nauka nie może iść w las.

Wędrujemy, wędrujemy,
Przechodzimy od nocy po świt,
Wędrujemy, wędrujemy
I uczymy się żyć.
Wędrujemy, wędrujemy,
Dzisiaj tutaj a jutro już tam,
Wędrujemy, wędrujemy
I pukamy nawzajem,
I pukamy do bram -
- Do zamkniętych bram.

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl