Top » Katalog » Baśnie i Legendy Polskie »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
LEGENDA O BAZYLISZKU muzyka Andrzej Mikołajczak
 

Nad Warszawą znów niebo szarzeje,
Wyczekany nadchodzi już świt,
Który niesie nowe nam nadzieje
I w wydarzeń zanurzy nas wir.
Warszawski ranek,
Ranek warszawski,
Który od wieków to miasto budzi.
Warszawski ranek,
Ranek warszawski
Zapala uśmiech na twarzach ludzi.
Stare Miasto i Zamek Królewski,
Co nad miastem dziś pełni znów straż,
Przypomina, że choć mamy wiek dwudziesty,
Lecz miniony nie przebrzmiał tu czas.
Wiek szesnasty zwolna miał sie ku końcowi. W roku pańskim 1570 w Warszawie odbył się Sejm Walny Rzeczypospolitej. Na tronie wówczas zasiadał król Zygmunt August. Warszawa piękniała, Jan Babptysta Quadro podjął się właśnie przebudowy i rozbudowy Zamku Warszawskiego. Tyle o czasach , w których dzieje się nasza historia. Tyle też i o miejscu. Jak już zatem pewnie wiecie, legenda o Bazyliszku rozpoczyna się pod koniec wieku szesnastego i w Warszawie. Oto do pewnego mieszczanina, który miał swą kamieniczkę nieopodal Zamku, zapukał gość zaiste przedziwny. Szata jego zdradzała niewielką dbałość o sprawy codzienne, natomiast wysokie czoło i myślące oczy zdawały się mówić, że oto należą do osoby niepospolitej i mądrej.
- Pochwalony, panie gospodarzu.
- Pochwalony, wędrowcze.
- Szukam ja gościny. Nie wiesz panie, gdzie kto mi kąta użyczy?
- Kąta? A na długo to do naszego grodu jegomość zajechał?
- Na długo, alibo na krótko - rzecz jest w rękach Pana naszego, który nad losami naszymi pieczę trzyma, a którego wyroki nieznane.
- Amen! Przeto powiedz mi panie, jakich to wygód oczekujesz, a powiem ci, czy moje progi nie za niskie.
- Wygód ja nie oczekuję, jeno życzliwości a spokoju.
- No, w takim razie... A czymże to pan, zacny przybyszu, trudnisz się?
- Czym się trudnię? O tóż specjalnością moją jest alchemia i nauki tajne.
- Dalibóg! Pewnie kamienia filozoficznego szukasz?
- Kamienia? A któż by sobie głowę zaprzątał takimi głupstwami?
- Zatem?
- Zatem specjalnością moją są związki, jakie zachodzą pomiędzy materią wszelaką, pomiędzy żywiołami przeróżnymi, jako to na przykład woda i ogień, ziemia i powietrze.
- Ha! Ciekawe rzeczy prawisz. A zaliż i mnie do swych tajemnych badań dopuścisz?
- Takiś ciekawy? Przeto wiedz, iż sciencia ta wielce niebezpieczną jest a i pomięszanie umysłom słabym przynosi! Ale jeśli chcesz...
- Zatem jeśli gościny ci użyczę pod dachem moim, czyliż wzajem pokażesz mi tajemnice twych badań alchemicznych?
- Skoro pod twym dachem mam pędzić dni, skoro tobie mam zawdzięczać wikt a służbie twojej opierunek... Niech będzie!
- A zatem - gościu, wejdź w me niskie progi a czyń sobie zadość!
I tak zamieszkali razem. On, mieszczanin warszawski, właściciel lichej kamienicy, aczkolwiek ciekaw wielce świata i nowinek wszelakich, oraz alchemik dotąd wędrowny, poszukiwacz istoty wszechświata. I zawiązała się między tymi przyjaźń niby, niby sympatia. Dość, że godzinami przebywali na stryszku, który gospodarz alchemikowi udostępnił. Dysputom a doświadczeniom końca nie było. Ale licho nie śpi...
Ogień wesoły, ogień szalony
Skacze ku górze
Ze wszystkich sił.
A na tym ogniu szklane balony,
Których sekretów
Nie poznał nikt.
Alchemia, alchemia,
Mądrość bezdenna,
Magia i czary -
- Nieznany świat!
Alchemia, alchemia,
Wieczysty związek
Wiedzy i wiary
Trwa już od lat!
Alchemia, alchemia,
Siła niezwykła,
Wielka i ciemna -
- Nie zgłębisz jej!
Alchemia, alchemia,
Nieodgadniona
Siła tajemna -
- Kto zna jej sens?!
Między właścicielem warszawskiej kamienicy a wędrownym alchemikeim całkiem niespodzianie zawiązała się przyjaźń. Całe noce spędzali w niezwykłej pracowni, którą na poddaszu uruchomiono, nie szczędząc sił i środków, które oczywiście wyłożył na ten cel bogaty mieszczanin. Dni płynęły szybko i nie obejrzeli się nawet nasi bohaterowie, jak stanęli w obliczu niezwykłej zagadki tamtych czasów - zagadki kamienia filozoficznego. Kamień ów, którego nikt jeszcze nie znalazł, był niewiarygodną siłą, był sposobem, był patentem wreszcie, który pozwalał na otrzymanie z dowolnego materiału czystego złota. Tedy nie dziwmy się, że i warszawskiemu mieszczaninowi i nieznanemu alchemikowi problem kamienia filozoficznego przesłonił świat.
- Zacny mój alchemiku, a przyjacielu niezawodny! Czyliż może to być, aby z wody, alibo węgla, czy nawet papieru złoto otrzymać?
- Czyż może to być? Ależ mówią o tym najmędrsze księgi!
- A czyż mówią, jak znaleźć tajemnicę owego kamienia?
- Ba! gdybyż było to takie proste, to każdy miałby złota tyle, ile dusza zapragnie.
- A czyż ty jesteś ów każdy?
- Cóż, a czyż ty jesteś?...
- Ha! Tedy zgoda jest między nami!
- Zgoda jest ,ale kamienia nie ma...
- To i go szukajmy!
- Łatwo powiedzieć! Zgoła całe pokolenia alchemików strawiły lata i wieki długie a bez skutku...
- Wszelako nam się to musi udać?
- Nam? Musi? A czemuż to?
- A temu, że między nami jakowaś siła niezwykła się poczęła, jakowyś pęd ku temu, co nieodgadnione i tajemne...
- Prawdę mówisz, zacny przyjacielu, wszelako jako odkryć ową tajemnicę?
- A gdybyż tak...
- No, cóż?...
- Gdybyż duszę diabłu dać?...
- Duszę? Diabłu? Oszalałeś!!!
- Przecie sam mnie nauczałeś, że wiedza ceny nie ma!
- Niby tak, ale ażeby z diabłem paktować...
- A choćby i z diabłem!
- Spróbujemy?!
- No, nie wiem...
- Daj dłoń i bądźmy razem!
- Kiedy czeluści piekielnych strach!
- Strach , lecz tylko w ogniu piekielnym siła, która wyzwolić może moc, zaklętą w owym kamieniu!
- Tedy... próbujemy!
- Ha! Wiedziałem! Szatanie! Przybądź!!!
- Sza...ta...nie?! Ależ zaczekajmy jeszcze...
- Nie! Już za późno!!! Czyż nie czujesz żaru, który dobywa się z piekielnych czeluści?!
- Czuję ten żar, lecz...
- Ogień! Wielki ogień!!! To on odkryje wszelką tajemnicę!!!
- Ogień! Ogień! Ależ my... płoniemy!!!
- Ogień! Ha! Ha! Ha!!!
- Szatanie! to ty! Ty mnie skusiłeś!!!
Ogień! Ogień!
Strzela pod niebo, płoną już mury,
Pali się dach!
Ogień! Ogień!
Mieszczanie biegną! Może z nich który
Pokona strach?
Płonąca kamienica!
Już zbiegła się ulica,
Na larum grają wciąż!
Płonąca kamienica,
Z nią płonie tajemnica,
O której ludzie śnią!
Ogień! Ogień!
Już belki płoną i krwawą łuną
Niebo się tli.
Ogień! Ogień!
A dzwony dzwonią, żałosną strunę
Szarpią co sił.
Płonąca kamienica!
Już zbiegła się ulica,
Na larum grają wciąż!
Płonąca kamienica,
Z nią płonie tajemnica,
O której ludzie śnią!
Kamienica płonęłą żywym ogniem. Ze wszystkich stron zbiegli się ludzie żądni sensacji. Ale też nikt nie kwapił się, aby ratować płonący dom. Tym bardziej, że całe miasto aż huczało od plotek. Od tygodni o niczym innym nie mówiono, jak tylko o owym mieszczanie i jego gościu, niezwykłym alchemiku, który podobno Bogu sekret zamierza wydrzeć.Tedy kiedy ludzie spostrzegli łunę, pomyśleli zaraz, iż jest to kara boska. A że z Bogiem nikt wadzić się nie chciał, tedy ludzie wpatrywali się w milczeniu w płomienie, które pochłaniały dom. Nagle z tłumu wyskoczył mały Antoś, który zakrzyknął:
- Hej, kto w Boga wierzy! Na ratunek ludziom! Na ratunek domowi temu!
- Dajże spokój, Antoś, toć diabelskie sztuczki sprawiły, że dom ten płonie!
- Być może diabelska to sprawka, tym bardziej godzi się spieszyć z pomocą, aby czartowskiej woli nie stało się zadość!
- Dobrze mówi!
- Co racja, to racja!!!
- Pomóżmy wszyscy wraz!!!
I za sprawą małego, warszawskiego łobuziaka tłum ruszył na ratunek. Ale czy płomień był zbyt wielki, czy pomoc nazbyt spóźniona, dość, że w niedługim czasie jeno belki czarne a smoliste zostały po onym domu, który był gościnny dla sił nieczystych.
- Ludzie! A gdzież jest gospodarz domu tego?
- Właśnie! Gospodarz!?
- A gdzie alchemik?
- Mówią jedni, iż czart ich chronił...
- A inni twierdzą, że to właśnie sam czart ich porwał do piekieł!
- Aliście to ludzie tacy sami jak my...
- Ludzie? A cóż to za ludzie, skoro z diabłem pakty mieli?
- Wszelako śmiertelni jak my!...
Ale tych słów już nikt nie słuchał. Tłum spoglądał z niejaką melancholią na zgliszcza rozpamiętując, jakimi to też drogami chodzą wyroki opatrzności. Tylko mały Antek stał w kącie i łzę rękawem dziurawym ocierał.
- Przecie dom był piękny a bogaty...
- Kiedy - Antku - we władanie złych mocy się dostał.
- Przebóg! Toż chrześcijanie w nim mieszkali! Ludzie!
- Grzech, Antek, to zawsze grzech. A bluźnierstwo, to bluźnierstwo.
- Pan przecie każe ale i wybacza...
Na bruku już dogasa żar -
- Historia ma swój koniec...
I miejski też zamiera gwar -
- Historia ma swój koniec...
Choć z istnień dwóch nie został ślad,
Opowieść ma dalszy ciąg,
Bo w miejscu stać nie lubi świat -
- Opowieść ma dalszy ciąg!
Jeszcze tyle się wydarzy,
Jeszcze tyle ma w zanadrzu
Niespodzianek dla nas los!
Jeszcze tyle nowych twarzy,
Jeszcze tylu bohaterów
W tej historii czeka wciąż!
Jeszcze tyle niespodzianek
Ma w zanadrzu dla nas los!
Powróćmy więc za moment znów
Do starej, do legendy
I uczmy się najprostszych słów
Z tej starej, z tej legendy!
Jeszcze tyle się wydarzy,
Jeszcze tyle ma w zanadrzu
Niespodzianek dla nas los!
Jeszcze tyle nowych twarzy,
Jeszcze tylu bohaterów
 W tej historii czeka wciąż!
Jeszcze tyle niespodzianek
 Ma w zanadrzu dla nas los!   

Kędy Wisła swe wody
Wartko toczy hen w dal
I gdzie łodzie flisaków
Suną ciężko wśród fal,
Tam na piasku Mazowsza
Tkwi prastary ten gród,
Sercom polskim tak bliski,
Najpiękniejsze ze słów:
Warszawa, stara Warszawa
I ta Wisła i złoty jej brzeg!
Warszawa, stara Warszawa,
Miasto młodsze wciąż - z wieku na wiek!
Warszawa, stara Warszawa -
- Kto zawita w progi jej,
Nie zapomni już o niej, o nie!
Tu w syrenę zaklęty
Gdzieś zabłąkał się czas
I ze starych zaułków
Wciąż zagląda nam w twarz.
Warszawa, stara Warszawa
I ta Wisła i złoty jej brzeg!
Warszawa, stara Warszawa,
Miasto młodsze wciąż - z wieku na wiek!
Warszawa, stara Warszawa,
Miasto młodsze wciąż - z wieku na wiek!
Warszawa, stara Warszawa -
- Kto zawita w progi jej,
Nie zapomni już o niej, o nie!
Wiele upłynęło wody w Wiśle od pamiętnego pożaru kamienicy. Po budynku pozostały niedopalone fundamenty i Bóg wie jak przepastne piwnice, do których nikt nie ośmielał się zaglądać. Powszechnie wspominano diabelskie koneksje alchemika, obficie się przy tych wspominkach żegnając. Ale lata mijają, blizny się zabliźniają i wszystko popada w niepamięć. Tak też się stało z wypaloną ruiną. Zarosła trawą i chwastem wszelakim i pewnie przepadłaby w czeluściach historii, gdyby nie... Ale po kolei. Był piękny, słoneczny dzionek. Na wiślanym brzegu bawiła się z dwójką dzieci: Jankiem i adwisią niestara jeszcze niania.
- Nianiu, nianiu, podobno kamienice Starego Miasta kryją różne legendy?
- Opowiedz nam nianiu choć jedną z nich!
- Ech, dzieciaki, chociaż już latek parę macie na grzbiecie, przecie pewnie należy się wam już jaka poważna opowieść...
- Opowiedz nam coś!
- Może o tej złotej kaczce?
- E, to już znamy!
- W takim razie może o... O Bazyliszku?
- Bazyliszku?
- A cóż to takiego?
- Otóż ponoć jest to stwór piekielny, wielce niebezpieczny...
- Opowiadaj!...
- Powiadają ludzie, że ogon ma węża, oczy żaby a łeb koguta.
- Łeb koguta?
- Ja się boję!
- Cicho, głupia.
- Powiadają, że jedno jego spojrzenie potrafi zabić człowieka. Ale... ale co ja tam wam będę, smarkacze, straszne przypowieści przypominać.
- Mów nianiu!
- Jak chcecie, ale opowieść ta jest wielce okrutna. Otóż powiadają, że stwór ten zamieszkuje w ruinach starych kamienic, w loszkach i piwnicach.
- W starych kamienicach?
- Janku, a pamiętasz te ruiny o dwie ulice od naszego domu?
- Pewnie, że pamiętam. Tam nikt nigdy nie chodzi. Dziwne...
- Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym dziwnym miejscu... A wiecie, że tam podobno kiedyś zamieszkiwał jakiś alchemik, co pakt z diabłem miał. Podobno ogień piekielny strawił cały dom, gdyż ów alchemik diabła przywołał.
- Niesamowite!
- Nianiu! To straszne, lecz mimo to mów dalej!
- Nianiu!
- Cóż, Janku?
- Nianiu, a gdybyśmy tak wybrali się tam, gdzie stoją te ruiny?
- Kiedy boję się, że wasz ojciec sprawi mi za to tęgą burę...
- Nianiu!!!
- Nianiu, prosimy cię!
- Chodźmy tam choć na moment!
- No, nie wiem... Chociaż! Sama jestem ciekawa, więc idźmy!!!

Odrobina rozwagi, odrobina rozsądku
A nie zdarzy się nic!
Odrobina rozwagi, odrobina rozsądku
A odejdzie traf zły!
Lecz tak kusi to wszystko,
Czego robić nie wolno!
Lecz to przecie tak blisko,
Tylko dotknąć i już...!
Przecie czuwa nad nami
Nasz anioł-stróż!
Odrobina rozwagi, odrobina rozsądku
A nie zdarzy się nic!
Odrobina rozwagi, odrobina rozsądku
A odejdzie traf zły!
Tylko unieść zasłonę,
Tylko rzucić raz okiem...
Tylko wejść - choć na moment...
Cóż się stanie? No - cóż?!
Przecie czuwa nad nami
Nasz anioł-stróż!
Nierozważna niania i dwójka dzieciaków - Jadwisia i Janek - przekradali się między wypalonymi cegłami starej kamienicy.
- Tylko uważajcie, aby sobie nogi nie skręcić.
- Nie martw się o nas.
- Przecie nie jesteśmy małymi dzidziusiami, prawda Janku?
- Pewnie, że tak. O! Patrzcie! Tu jest zejście do piwnicy!...
Ale ledwie Janek dokończył zdania, a otwarła się nagle czeluść piwniczna i pociągnęła ku sobie i dzieci i niemądrą nianię. Z głębi dolatywały pierwej jakieś krzyki, potem wszystko gwałtownie umilkło. Po naszej trójce nie było śladu. Natychmiast zarządzono poszukiwania, ale nie dały rezultatu. Zresztą nikt nie wiedział, gdzie zniknęła cała trójka. Sądzono pierwej, że potopili się w Wiśle. Dopiero jacyś przypadkowi przechodnie wyjaśnili, gdzie nastąpił wypadek. Ale już przecie było za późno. I wówczas gruchnęła po Warszawie wieść, że winien wszystkiemu jest bazyliszek. Że to on najpierw pociągnął ku sobie trzy nierozsądne istoty, a następnie zabił je wzrokiem. Kiedy plotka stała się bardzo głośną, zwołano posiedzenie rady miejskiej.
- Zacni panowie! Jak wiecie, straszliwy potwór - bazyliszek - zamieszkał w Warszawie. Powiadają ludzie, że uwił sobie siedlisko w ruinach kamienicy, onegdał spalonej tajemniczo.
- Bazyliszek? To brednie i bajki!
- Niestety, owe bajki mają potwierdzenie. Bo trzeba wam wiedzieć, że w onym miejscu tajemnym zdarzyły się już przd laty dziwne wypadki. To właśnie tam zginął flisak Jakub, którego posądzono o to, że zbyt tęgo pociągał z butelki i wpadł do Wisły. Świadkowie mówili zgoła co innego...
- Jakże to? Pierwsze słyszymy o czymś takim!
- A bo dla spokoju i w obawie przed paniką nie rozgłaszano tego zdarzenia. A wozak, zaginiony dwa lata temu? A w końcu niania, Janek i Jadwisia? Tak, tak, panowie, przyjdzie nam zmierzyć się z potworem!
- Przeto cóż o nim wiemy?
- Powiadają, że łeb ma koguta albo indyka...
- Powiadają, że wężowy ogon a oczy żabie...
- Bajki!
- Bajki? Podobno strzeże skarbów piekielnych!
- Skarbów piekielnych? Nie wierzę!
- Wszakże faktom zaprzeczać się nie da.
- Faktom? Jakim faktom? Czy ktoś owego potwora widział?
- Otóż na tym polega jego moc. Jego wzrok zabija.
- Zabija?!
- Kto na niego spojrzy, w jednej chwili pada martwy. Przeto szans nie ma żadnych, aby nianię i dzieci żywemi znaleźć.
- Tym bardziej stawmy czoła potworowi!
- Tym bardziej!!!
I w ten sposób przesądzono, iż potworowi należy stawić czoła. Ale kłopoty się dopiero zacząć miały...
Mówią ludzie, mówią ludzie
I zaiste prawda to,
Że podstępny bazyliszek
W tych ruinach ma swój dom.
Z piwnic łypie chytrym okiem,
Czy noc ciemna to czy dzień,
Wypatruje nowych ofiar
I do skoku pręży się.
Bazyliszek! Bazyliszek!
Ogon smoka - kurzy łeb!
Bazyliszek! Bazyliszek!
Niepotrzebny budzi lęk!
Bazyliszek! Bazyliszek!
Kto żyw przed nim drży jak liść!
Mówią, że on z piekła rodem,
Że zdradliwe sztuczki zna
I diabelskim ogniem zionie,
Gotów zniszczyć cały świat!
Długo zastanawiano się, jak stawić czoła bazyliszkowi. Pomysłów było wiele, ale ani jeden nie uzyskał akceptacji miejskiej rady. Po wielogodzinnych a jałowych dysputach ktoś rzucił pomysł, aby udać się do pewnego starca, filozofa ongiś znanego, wielce obeznanego w magii, mocach tajemnych a i w historii biegłego niezwykle. Mędrzec ów, poproszony o radę rzekł:
- Z bazyliszkiem żaden śmiertelnik nie ma szans. Wszelako jest jeden sposób. Fortel właściwie. Otóż wiadomo, że wzrok bazyliszka zabija każdego, spali go, zamieni w kupę popiołu. Gdybyż jednak ten wzrok obwrócić na powrót na samego bazyliszka...
- Mężu mądry a uczony! Przebóg, mów, jak to sobie wyobrażasz!
- Sposóbów jest wiele ale ten jedynie skuteczny, który wam wyjawię.
Następnego dnia radni miejscy udali się do więzienia, w którym trzymano skazańców, oczekujących na stryczek. Spośród nich wybrano jednego, który zdawał się być najmniej złym a najbardziej odważnym i obiecano darować życie, jeśli stawi czoła bazyliszkowi. Cóż miał czynić? Niewiele wszak miał do stracenia. Przygotowano go zatem do niebezpiecznej wyprawy. Wkół kamienicy zebrał się już tłum gapiów.
- Idzie skazaniec! Patrzcie! Patrzcie!
- Cały w zwierciadłach! Od stóp aż do głowy!
- Jednego wolnego miejsca na nim nie ma! Wszędzie lustra!
- Wchodzi do podziemi! Słyszycie ten hałas!?
- To ryk piekielny!
- To głos szatana!
- Zabije nieszczęśnika!
- Nie zabije! Wszak więzień cały w zwierciadłach!
- Racja! Jeśli tylko bazyliszek spojrzy na niego, sam zginie od swego spojrzenia, odbitego w zwierciadłach!
- Słyszycie!? Ten straszliwy tumult!
- Ten zapach siarki!
-  I teraz ta cisza... Czyżby więzień zginął?
-  Nie! Żyje! Oto idzie!
- Bohater!!! Trzyma w rękach bestię piekielną!
- Rzeczywiście! Pokonał samego bazyliszka! Hurra!
- Hurra!
- Spójrzcie, jak obmierzły jest potwór, pozbawiony swej piekielnej broni.
- Jaki wstrętny.
- Jak ohydnie cuchnie...
I gromkie brawa rozległy się zewsząd. Bohatera noszono na rękach. Wkrótce też został za swój wyczyn wybawiony z rąk kata i ułaskawiony. Bazyliszka natomiast wrzucono w wiślane odmęty, gdzie spoczął na zawsze. Odtąd nikt o nim nie słyszał. I tu koniec naszej opowieści. Zapytacie, ile w niej prawdy. Nie wiem. Ale sądzę, że jak zwykle - ociupinka. W każdym bądź razie ludzie do dziś powiadają, gdy spotkają jakiego niezwykle złego człowieka, że wzrok ma jak bazyliszek. Ale ja wam spotkania z takimi złymi ludźmi nie życzę. Ale na wszelki wypadek dobrze jest mieć przy sobie jakie małe zwierciadełko i takiemu komuś pokazać, jak wygląda zło. Ot i wszystko.

Już legendy nić przerwana,
Pora ją zakończyć więc,
Wszak codzienność czeka na nas,
Puka już do naszych serc.
Legendo, stara legendo,
W tobie tkwi mądrość, w tobie nauka,
W tobie zaklęty miniony czas!
Legendo, stara legendo,
Twym słowom można zawsze zaufać,
Wszak ty tak wiele historii znasz,
Więc życia naucz legendo nas!
Już na zawsze zostań z nami
I latarnią w mroku bądź,
Gdy błądzimy bezdrożami,
Ześlij nam przyjazny los!
Legendo, stara legendo,
W tobie tkwi mądrość, w tobie nauka...

koniec

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl