Top » Katalog » Baśnie i Legendy Polskie »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
LEGENDA O SMOKU WAWELSKIM muzyka Andrzej Mikołajczak
 

Płynie Wisła z daleka
Od tysięcy już lat,
W dzień jej słonko przyświeca,
Nocą tuli ją wiatr.

Wisło, Wisło głębinna,
Rzeko, rzeko rodzinna,
W szumie fal twoich świętych
Czas historii zaklęty.
Wisło, Wisło głębinna,
Rzeko, rzeko rodzinna,
Z twoich źródeł poczęta
Nasza polska legenda!
U stóp Wawelu toczyła swe wody błękitna rzeka Wisła. Któregoś dnia księciu Krakowi przyszedł pokłonić się główny kapłan i tak rzekł:
- Kraku, źle się dzieje! Jak wiesz, w szczelinie pod twym zamkiem gnieździ się potwór straszliwy, smokiem zwany. Od wielu, wielu już lat ludzie składają mu rozmaite ofiary z klejnotów i kosztowności, żeby ustrzec się przed smoczym gniewem.
- Wiem ja to wszystko, tedy mi powiedz, skąd twa wizyta?
- Otóż smok nie przyjął ofiary, którą były piękne naszyjniki z korali.
- Cóż to może znaczyć?
- Ani chybi jest to zła wróżba!
- Co zatem radzisz uczynić?
- Spróbujmy teraz złożyć mu ofiarę zwierzęcą.
- Jeśli taka twa rada... A więc?
- Każ książe co rychlej dostarczyć wołu tłustego i parę jagniąt ofiarnych.
- Niech tak się stanie!
I od tego dnia lud Kraka zmuszony był oddawać kapłanom najpiękniejsze sztuki ze swych zagród, które prowadzono na skraj zamieszkiwanej przez smoka szczeliny i strącano w dół. Słychać było wówczas straszliwe porykiwania i odgłosy uczty. Nazajutrz po każdej takiej uczcie kapłani składali na centralnym placu Krakowa wyrzucone przez Wisłę kości jako dowód smoczej uczty. Ale ludzie powiadają, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tedy kapłani z dnia na dzień podnosili wciąż nowe żądania wobec mieszkańców Krakowa. I coraz lepsze sztuki znikały z zagród i coraz tłustsze ofiary pożerał straszliwy smok. Ale ludzie - jak to ludzie - zaczęli szemrać. A to ktoś mówił, że kapłani co lepsze kęsy ofiarne biorą dla siebie, a to kto inny szeptem rozpowiadał, że większość ofiar nie trafia do smoczej jamy, lecz na stoły kapłanów. Sytuacja stawała się coraz bardziej kłopotliwa. Tedy Krak przywołał do siebie głównego kapłana i tak rozkazał:
- Postanowiłem położyć kres smoczemu apetytowi. Tak dalej być nie może!
- Ależ książę! Czyż wiesz, co mówisz?!
- Tak wiem. Wiem także, iż jeśli smoczy apetyt się utrzyma, my umrzemy z głodu, gdyż ani kęsa na nasze stoły nie dostaniemy.
- Książę - bacz co mówisz! Smok wpadnie w gniew straszliwy!
- Wiem co mówię i nikt nie odwiedzie mnie od podjętej już decyzji.
- Cóż więc postanawiasz?
- Od jutra smok rozpocznie głodówkę. Nie damy ani kęsa!
- Krak, zastanów się!
- Powiedziałem!
- Kraku, ty nie wiesz, co czynisz!!!
- Wiem i tak się stanie, jak rzekłem. Rozmowa między nami skańczona!
W rozpadlinie skalnej mieszka
Bestia wielka, dziki gad,
Ogniem błyska, dymem zionie,
Z nozdrzy sypiąc iskier grad.

Wawelski smok! Straszliwy smok!
Aż ziemia drży, gdy zrobi krok!
Wawelski smok!

Wielkie cielsko całe w łuskach,
Jakby z piekła rodem był!
Tułów tłusty, ogon kręty,
Cztery łapy i trzy łby!

W ciemnej jamie tylko czyha,
Żeby napchać smoczy brzuch
I wciąż nowych żądać ofiar
I po nowy sięgać łup!

Wawelski smok! Okrutny smok!
Zejdź z drogi mu i odwróć wzrok!
Wawelski smok!
Książę Krak po rozmowie z kapłanem długo nie mógł zasnąć. Ale nawet wtedy, gdy sen dosięgnął jego zmęczonych oczu, przewracał się niespokojnie z boku na bok. Trwało to prawie do samego świtu. Prawie, gdyż tuż przed świtaniem do książęcej komnaty zajrzała ognista łuna. Krak zerwał się na równe nogi.
- Gore! Gore! Pomocy! Śpiesz kto żyw na ratunek!!!
I nie bacząc na to, że wpół ubrany, wybiegł książę na podwórzec i pognał wraz z rozbudzonymi już mieszkańcami Krakowa ku miejscu pożaru. Dwie chaty paliły się szybko, gwałtownie wyrzucając w górę snopy iskier.
- Książę, to płoną domostwa krawca Domana i płatnerza Radomysła!
- Czy znaleziono sprawcę?
- Jeszcze nie, Kraku...
- Ale kapłani mówią, że to gniew smoka i to smoka zemsta...
- Mówią - książę - że zabroniłeś składania smoku ofiar...
- Głupstwa pleciecie! Te domy ktoś rozmyślnie podpalił!
- Kraku, kapłani przecie wiedzą lepiej...
Krak gniewnie odwrócił się na pięcie, polecił pogorzelcom ofiarować po sztuce złota na otarcie łez i wrócił do komnaty. Długo medytował, co uczynić. Przy czym był absolutnie pewny, że te pożary były sprawką kapłanów, którzy nie chcieli się pogodzić z decyzją Kraka. Czyżby rzeczywiście ofiary nie całkowicie trafiały do smoczej jamy. Czyżby faktycznie kapłani zabierali co lepsze kęsy ofiarne dla siebie? Sądząc po ich tuszy wielkiej i rumianych polikach ludzi sytych... Niestety, Krak był zbyt słaby, aby przeciwstawić się otwarcie kapłanom. Spróbował jednakże raz jeszcze porozmawiać z głównym kapłanem. Tedy wezwał go do siebie i rzekł:
- Pożałowania godny los krawca i płatnerza...
- Cóż książę, wszakże ostrzegałem przed gniewem potwora. Kiedy głodny, gotów na najgorsze.
- A więc jesteś pewny, że to wina smoka?
- Mówili mi moi kapłani, którzy straż przy posążkach bogów tej nocy trzymali, że okrutnie nocą smok ryczał, że snopy iskier z jego nozdrzy tryskały w górę. Pewnie jedna z takich iskier spadła na domostwa Domana i Radomysła...
- Mówisz wprawdzie logicznie, jednakże tkwi we mnie wielka wątpliwość...
- Czyżbyś Kraku i tym razem wątpił w me słowa?
- Cóż, wydaje mi się, że...
- W takim razie wiedz książę, że dzisiejszego ranka dym z kadzielnic na naszych ołtarzach ułożył się w wielce niepokojącą wróżbę.
- Cóż takiego?
- Słudzy naszych bogów twierdzą, że w kadzielnym ogniu zobaczyli wielki, potężny płomień. Tak, jak gdyby Kraków płonął...
- Cóż chcesz przez to powiedzieć?!
- Ani chybi wychodzi na to, że albo zaspokojone zostaną apetyty okrutnego smoka, albo...
- Albo?...
- Albo... Cóż, Kraku, od ciebie teraz zależy przyszłość mieszkańców grodu.
- A więc nie mam wyjścia?
- Raczej nie...
- Cóż, zatem pozwól mi się nad wszystkim tym zastanowić w samotności, a decyzję moją poznasz jutro.
Dumny Krak zamyślił się:
Cóż uczynić teraz ma?
Wszak on książę, on tu pan!
Choć kapłanów przejrzał grę,
Choć ich intryg ma już dość,
Odpowiedzi nie zna wciąż...

Kraku, Kraku - czas ucieka!
Jaki będzie wyrok twój?
Kraku, Kraku - czs nie czeka,
Na odpowiedź pora już!

Czy ulegniesz jeszcze raz,
Choć w twych oczach srogi gniew,
Czy kapłanom powiedz: "Nie!"?
Czy też uznasz, że nie czas
Z kapłanami toczyć bój,
Gdy się trwoży cały lud?

Kraku, Kraku - czas ucieka!
Jaki będzie wyrok twój?
Kraku, Kraku - czas nie czeka,
Na odpowiedź pora już!
Z okien wawelskiej siedziby Kraka nagle odezwały się przeraźliwie trąby heroldów. Dla mieszkańców Krakowa było jasne: książę zwołuje natychmiastową naradę! Rychło też otworzyły się drzwi co znamienitszych osobistości Krakowa, a między domami ruch zrobił się zaiste sporny. Ludzie spieszyli na naradę. W siedzibie Kraka płonęły już zatknięte w salach łuczywa, atmosfera była napięta. Oczekiwano na ważne decyzje. Gdy sale wypełniły się dokładnie, wystąpił Krak i rzekł:
- Wróżba uczyniona z kadzidelnego dymu ponoć zwiastuje wielkie nieszczęścia, które zawisły nad Krakowem.
- Nieszczęścia?!
- Kapłani twierdzą, że zagraża nam olbrzymi pożar.
- Prawdę powiada Krak  - właśnie taka była wróżba!
- Tedy chcę was zapytać, czy trwać będziemy w uporze wobec smoka? Czy będziemy mu nadal odmawiać ofiar?
- Nie, po tysiąckroć nie!!!
- Pewnie, że nie! Trzeba było słuchać kapłanów!
- Zgoda. Jesli taka wasza wola, powróćmy do składania smoku ofiar, ale...
- Książę, uprzedzałem cię o wróżbie kapłanów...
- Uprzedzałeś, jednakowoż jako władca ludu mego nie mogę patrzeć bezczynnie, jak ludzie popadają przez smoka w nędzę i ubóstwo. Zarządzam więc, że od jutra znów będziemy składać smoku ofiary z ptactwa i zwierząt domowych, jednakże z obowiązku tego zostaną zwolnieni najubożsi. Za nich ofiary składać będą... kapłani!
I tu zapanowała straszliwa cisza. Nikt nie odważył się nawet słowem przemówić. Główny kapłan wyszedł z sali niezwykle wzburzony. Tymczasem za oknami biedota wiwatowała na cześć mądrego Kraka.
Już nocka płaszczem otula
To miasto zmęczone i senne -
- Już pora, już pora, już czas!
Hen, księżyc w górze gdzieś hula
I gwiazdy błyskają promienne -
- Już pora, już pora, już czas!

Już pora, już pora, juz czas,
Już nocka jaśnieje od gwiazd!
Już pora, już pora, już czas,
Już nocka jaśnieje od gwiazd!

Zamknięte oczy okiennic
Zwiastują, że dzień już nie wróci,
Że pora, już pora na sen.
Zasnęli ludzie znużeni
I mrok kołysankę im nuci,
Bo pora, już pora na sen.

Już pora, już pora, już czas,
Już nocka jaśnieje od gwiazd!
Już pora, już pora, już czas,
Już nocka jaśnieje od gwiazd!

                -  "  -

Słońce się budzi nad Krakowem -
- Za moment wstanie nowy dzień -
A z nim kłopoty wstaną nowe -
- Wnet przekonacie o tym się.

Tymczasem Wisła pod Wawelem
W porannej rosie myje twarz,
A słońce pali coraz śmielej
I coraz szybciej biegnie czas.

Wysoko w górze już skowronek
Zaczyna śpiewać swoją pieśń,
A wokół błonia niezmierzone
I podwawelski stromy brzeg.

Co dzionek nowy nam przyniesie,
Kto będzie górą - Krak czy smok?
O tym za chwilę się dowiecie -
- Oto legendy dalszy ciąg.
Otóż nasamprzód musimy opowiedzieć o tym, kto zajmował jeden z ładniejszych krakowskich domów. Był to zdolny złotnik, człek już nie najmłodszy, ongiś kupiec. Wiele, wiele lat temu przybył do Krakowa wraz z innymi cudzoziemskimi kupcami i miasto tak mu przypadło do gustu, że osiadł w nim na stałe. Niebawem też pojął za żonę miejscową niewiastę, która urodziła mu pięknego syna. Niestety tuż po porodzie kobieta zmarła i złotnik Canneloni sam wychowywał swego syna imieniem Jakub. Chłopczyk wyrósł na pięknego i dorodnego młodzieńca, a ojciec jego zaskarbił sobie wielką sympatię mieszkańców Krakowa. Szczególnie, że bardzo był biegły w sztuce złotniczej. W tym to właśnie domu złotnika wydarzyła się ta niesłychana historia, o której zaraz opowiemy. Otóż właśnie następnego dnia po naradzie u Kraka, na domu złotnika Canneloniego zauważono wypalony ogniem wielki znak. Mieszkańcy Krakowa zgromadzili się licznie pod owym wypalonym znakiem, żywo dyskutując. Natychmiast też powiadomiono kapłanów, którzy znak obejrzeli, głowami pokręcili i zamknęli się na kilka godzin, aby nad całym wydarzeniem radzić. Wreszcie wyszedł do zgromadzonych ludzi główny kapłan i rzekł:
- Niestety, wieści mamy tragiczne. Wszystko wskazuje na to, że smok, wielce decyzją Kraka rozgniewany, tym razem zażądał ofiar z mieszkańców naszego grodu.
- Co?!
- Niemożliwe!
- Ratunku! Pomocy! Jesteśmy zgubieni!!!
- Spokój! Pozwólcie mi dokończyć. Otóż wygląda na to, że smok zażądał jako pierwszej ofiary... syna Canneloniego - Jakuba!
Tu podniósł się lament straszliwy, krzyki płacze, aż przerażony Krak wybiegł na dziedziniec. Gdy dowiedział się, co się dzieje, nakazał wezwać do siebie nieszczęsnego złotnika. Ale okazało się, że zrozpaczony starzec zabarykadował się w swym obejściu i ani myśli z niego wyjść. Tedy Krak, nie widząc innego sposobu, kazał obwieścić wszem i wobec, że przed żądaniami smoka ani myśli ustąpić.
- Książę, zastanów się, co czynisz! Zgubisz miasto!
- Dosyć! Tak będzie, jako rzekłem!
- Ależ książę! Moi kapłani mówią, że jeśli i tym razem smok nie dostanie tego, czego żąda, puści z dymem cały Kraków!
Ale Krak ani myślał ustąpić. Niestety, nie przewidział dalszych wydarzeń. Oto w samym środku nocy dom Canneloniego zapłonął wielkim ogniem i w kilka minut obrócił się w kupę popiołu. Canneloni i jego syn Jakub spłonęli wraz z domem.
Gore! Gore!
Krzyczmy na trwogę!
Biegnij, kto żyw!
Gore! Gore!
Nad miastem ogień!
Pod niebo lecą złowrogie skry!

Nad Krakowem wielka łuna,
Żywym ogniem płonie dom!
Czy za sprawą to pioruna?
Czy zawinił straszny smok?

Gore! Gore!
Krzyczmy na trwogę!
Biegnij, kto żyw!
Gore! Gore!
Nad miastem ogień!
Pod niebo lecą złowrogie skry!

Nad Krakowem dym się snuje
A na zgliszczach słychać szloch:
Sprawca zbrodni pożałuje
I zapłaci nam za zło!
- Uwaga, uwaga! Do wszystkich ludzi! posłanie od księcia Kraka! Oto książę oznajmia, iż kto stanie przeciwko straszliwemu smokowi wawelskiemu i pokona go w wlce, bez względu na sposób, w jaki to uczyni, nagrodzony zostanie sowicie! Na śmiałka i wyzwoliciela czeka wór złota i klucze do krakowskich bram!
Przed Krakiem zjawił się rycerz wędrowny, a nieustraszony, niejaki Spytko. Pokłonił się księciu do stóp i rzekł:
- Książę, jestem Spytko! Do twoich usług!
- Czy wiesz, wędrowny śmiałku, na co się porywasz?
- Wiem, lecz sława i bogactwo milsze mi nad życie!
- Ale ten smok, to nie jakowyś pętak, czy kiepski wyrostek! To potwór srogi i okrutny.
- Wiem o tym dobrze, a mimo to - a może właśnie dlatego - postanowiłem się z nim zmierzyć. Albo on - albo ja!!!
- Czyń więc, co postanowiłeś i niech ci dopomoże w okrutnej walce nasza życzliwość i gorące serca!
Do świtu hartował Spytko swój miecz i ostrzył go, aby w walce nie zawiódł. O świcie zaś, odprowadzany przerażonymi spojrzeniami mieszkańców Krakowa, udał się na nadwiślańską skarpę, aby zmierzyć się z potworem. Stanął u progu smoczej jamy i wielkim głosem zawołał:
- Wychodź, smoku wszeteczny! To ja - rycerz wędrowny Spytko! Przyszedłem cię pokonać!
I zamachnął się straszliwie mieczem. Ale smok nie wychodził. Zbliżył się więc Spytko jeszcze bardziej do smoczej jamy i... . Nagle z jamy wypełzła bestia, prychnęła dymem i ogniem, zaryczała straszliwie swoimi trzema łbami. Zanim się Spytko spostrzegł, już było po nim. Wielka chmura ognia wyfrunęła ze smoczych paszczy i zamieniła biednego rycerza w szarą kupę popiołu. I tym razem jeszcze smok zwyciężył...
Opłakano klęskę Spytka,
Lecz nie minął nawet dzień
A przed Krakiem nowy śmiałek
Niespodzianie zjawił się.

Jestem Skuba! Ja jestem Skuba!
Znany wszystkim szewczyk Skuba!
W swoim fachu wielki chwat!
Jestem Skuba! Po prostu Skuba!
Mówiąc prościej - szewców chluba!
Z młotkiem, dratwą za pan brat!

Ja na smoka sposób znajdę,
Ja z nim radę sobie dam!
Wszakże głowę mam na karku,
A w tej głowie pomysł mam!

Jestem Skuba! Ja jestem Skuba!
Znany wszystkim szewczyk Skuba!
W swoim fachu wielki chwat!
Jestem Skuba! Po prostu Skuba!
Mówiąc prościej - szewców chluba!
Z młotkiem, dratwą za pan brat!
Szewczyk Skuba był postacią w Krakowie doskonale znaną i lubianą. Szczególnie z uwagi na jego poczucie humoru, na spryt i zamiłowanie do figli. Tedy kiedy zgłosił się do Krakowa, iż zamierza smoka pokonać, Krak straszliwie się zasmucił i próbował odwieść szewczyka od szaleńczego pomysłu. Szewczyk jednakże tryskał humorem i tak po krótce przedstawił Krakowi swój plan:
- Otóż książę, jak wiesz, smok jest paskudnie łakomy i pożera wszystko , co tylko mu się pod pysk nawinie.
- Właśnie! Dlatego zważ, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narażasz! Przecie Spytko był niezwykle silny, znakomicie uzbrojony, a ani chwili pola smokowi nie dotrzymał!
- Tak, wiem, silny to ja nie jestem. Ale od czego rozum?!
Przez całą następną noc Skuba nawet oka nie zmrużył. Coś kombinował, klecił w swoim warsztacie. Rano natomiast, skoro świt, zbliżył się do smoczej jamy i cisnął na progu jakieś czarne zawiniątko. I co sił w nogach uciekł. Smok wylazł z jamy i rozejrzał się dookoła. Zobaczył podrzucony przedmiot, a trzeba wam wiedzieć, iż było to jagnię, któremu Skuba brzuch wypełnił tęgo siarką i smołą, dobrze potem zaszywając solidną dratwą. Dość, że smok w okamgnieniu zeżarł podłożone jagnie i zawrócił do jamy. Nagle wypadł z niej, straszliwie wyjąc! To smoła i siarka, zaszyte wewnątrz jagnięcia, zaczęly działać! Smoka paliło strasznie od środka, wił się i ryczał, wymachiwał ogonem i wiercił na prawo i lewo trzema łbami, srodze ślepia wybałuszając. Wreszcie, trawiony potwornym pragnieniem, dopadł Wisły i jął pić z całej mocy. Pił tak mocno, iż zdawało się, że Wisła wyschnie ze szczętem. Jednakże skutkiem owego opilstwa smoczy brzuch nadął się jak balon i wreszcie z niewiarygodnym hukiem pękł!!! Taki był koniec potwora, który mieszkał w smoczej jamie. Szkaradne resztki rychło zamieniły się w śmierdzącą mazię i zniknęły z powierzchni ziemi. Książę Krak zarządził wspaniały festyn. Skubę noszono na rękach, śpiewano i wiwatowano na jego cześć bez ustanku. Właściwie cieszyli się wszyscy, prócz kapłanów. Ci zamknęli się w swoich domach i długo, długo debatowali. Nikt nie wiedział o czym, choć szeptano na ten temat różne rzeczy. Wróćmy jednak do naszego bohatera. Ze szczególnymi honorami przyjął go książę Krak.
- Dziękuję ci Skubo z całego serca za uratowanie miasta przed potworem.
- Też mi wyczyn! Ale cieszę się, książę, że jesteś kontenty.
- Pora teraz na twą nagrodę. Oto twoje złoto i klucze do krakowskich bram.
- Nie chcę ja złota, nie chcę ja niczego, tylko daj mi książę przywilej szycia butów na wawelskim wzgórzu na wieki wieków!
- Niech się tak stanie. I dzięki ci z całego serca!
I tak zakończyła się ta historia. A że prawdziwa, niech o tym świadczą portrety wawelskich władców, którzy co jak co, ale buty na owych portretach mają paradne!
Przeszły lata i wieki,
Wokół zmienił się świat,
Tylko Kraków jak dawniej
Ponad Wisłą wciąż trwa.

Dumne wzgórza wawelskie,
Gdzie królewski był dom,
Nieraz budzą się ze snu,
Gdy Zygmunta grzmi dzwon.

Hen, na błoniach zielonych
Wisła znaczy swój szlak,
A wśród wzgórz okolicznych
Kopiec ma książę Krak.

Co zostało z legendy,
Ile prawdy w niej jest?
Zamiast pytać, po prostu
W polskim sercu ją miej!

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl