Top » Katalog » Baśnie i Legendy Polskie »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
LEGENDA O ZŁOTEJ KACZCE muzyka Andrzej Mikołajczak
 

Już zaczyna się legenda,
Opowieści nadszedł czas.
Pilnie słuchaj i pamiętaj,
Bo choć tyle baśni znasz,
To w tej legendzie gdzieś na dnie
Cień historii kryje się.
Śpiewaj legendo, śpiewaj swą pieśń,
Nieś nam - legendo - nadzieję, nieś!
Śpiewaj legendo, śpiewaj swą pieśń.
Nieś nam -  legendo - nadzieję, nieś!
Hen przed laty, gdzieś daleko,
Tam początek legend tkwi,
Nie za morzem, nie za rzeką,
Lecz tam, gdzie twój pradziad żył,
Tam gdzie nasz polski tworzył dom
W znojnym trudzie własnych rąk.
Zapamiętaj każde sowo,
Zapisz w sercu prawdy ślad,
Byś powtórzyć mógł na nowo
Wszystko to za parę lat,
Bo wciąż legenda musi trwać,
Ty jej siebie musisz dać!
Śpiewaj legendo, śpiewaj swą pieśń,
Nieś nam - legendo - nadzieję, nieś!
Śpiewaj legendo, śpiewaj swą pieśń,
Nieś nam - legendo - nadzieję, nieś!
Tuk-tak! Tuka-Tak! Równo uderzały młotki chłopaków szewca Sobiesława. Tuk-Tak! Tuka-tak! Miarowo odpowiadało echo uderzeniom młotków. Chłopcy pochyleni nad naprawianymi butami pracowali bez wytchnienia. Tymczasem Szymek zazdrośnie spoglądał na nich spod oka. Uważny obserwator zapewne dostrzegłby w jego spojrzeniu bezbrzeżną zazdrość i smutek. Bo tak rzeczywiście było. Gdy Szymek miał sześć lat, umarła jego matka, zostawiając w bezradności szymkowego ojca i czwórkę dzieciaków. W domu nie było co do garnka włożyć, przeto Szymka ojciec oddał najstarszego do szewca na naukę. Niech się fachu przysposabia, szybciej grosz lada jaki do domu przyniesie i w biedzie dopomoże. Tak myślał Szymka ojciec i miał swoją rację. Służył więc Szymek u szewca, miotłę za kij trzymał i łza mu się w oku kręciła, gdy poglądał na chłopaków zelujących buty.
- Szymek! A nie stój tak, łobuzie jeden! Łap się za miotłę a izbę do czysta zamiataj! Wstydu chłopaczysko nie ma! A co ty sobie myślisz, że ja darmo źreć ci będę dawała? Niedoczekanie twoje! Pracuj, niedołęgo, na swoje utrzymanie, bo jak chochlą przyłożę, to ci się gwiazdy w oczach zaświecą!
Nie było rady - Musiał Szymek pucować izbę pana majstra do połysku. Pewnego razu do szewca zastukał gość bogaty, gość zacny, bo w szubę sobolową odziany. Jakoś tak wyszło, że wszyscy byli niezwykle robotą zajęci, więc gościa jedynie Szymek mógł powitać.
- Uniżony sługa jaśnie wielmożności. A czymże to mój pan majster i ja, niegodny jego sługa, możemy łaskawemu panu służyć?
I w tym momencie poczuł na plecach starszliwy cios majstrowej.
- Ja ci dam, łobuzie, łaskawego pana! Ja ci pokażę, kto tu u kogo służy!!!
I plecy Szymka odebrały kolejne, okrutnie bolesne ciosy majstrowej. Skulił się w sobie, zaskowyczał z bólu i zwinął w kłębuszek. Cóż było robić jemu - sierocie? Kim on był? Cóż znaczył w tym świecie, w którym tylko stanowiska i pieniądze miały wartość? Nie, nie dla niego to wszystko, nie dla niego świat ludzi sytych i szczęśliwych. Cóż, tak widać chce los - jedni żyją po to, by być szczęśliwymi a inni po to, by ciężką pracą i poniewierką byt swój znaczyć. Zamyślił się Szymek okrutnie oparty o miotłę i świata poza swoimi marzeniami nie widział. A sen piękny mu się śnił. Sen wspaniały i niedościgniony. Sen o zwykłym ludzkim szczęściu. Sen o czymś, co Szymkowi wydawało się zgoła niemożliwym do osiągnięcia. Małemu marzycielowi świat kompletnie pomylił się z marami sennymi, tedy nie zważając na to, co się wokół niego działo, oczy zmrużył i śnił.
Mały Szymek się zamyślił
I odłożył miotłę w kąt,
Sen cudowny mu się przyśnił,
A w tym śnie rodzinny dom.
Matki głowa pochylona
Nad kołyską zjawia się
I unosi go w ramionach
Tam, gdzie wszystko piękne jest.
Oto sen, cudowny sen,
To marzenie żyje w każdym z nas.
Oto sen, cudowny sen,
To wspomnienie, które zatarł czas
W każdym z nas -
- Zdążył zatrzeć czas...
Szymek powoli, bardzo powoli orientował się, jak niewiele znaczy w tym świecie, gdzie każdemu z góry przypisano określoną rolę, poza którą trudno się wychylić. Nie mniej jednak postanowił, że będzie z losem walczył, jak równy z równym. Tedy całymi dniami ciężko pracował nad utrzymaniem porządku w czeladnej izbie a nocą, pod płaszczem ciemności a przy świetle łojowego ogarka uczył się szewskiego rzemiosła. Pracował do świtu, bez wytchnienia. Za to rano, gdy w okno świt zaglądał, kij okrutnej majstrowej wygrywał na Szymkowej skórze pobutkę. Łzy Szymek ocierał, ale nie poddawał się. Wiedział, że jego wielki dzień dopiero nadejdzie. Tymczasem nadeszła jesień a za nią zima surowa i sroga. Mróz był tęgi, że drzewa pękały, przeto i u szewca ruch zrobił się wielki. Ludzie wyjątkowo troszczyli się o swoje obuwie, na czym Szymka majster robił nieliche interesy. Jednego razu majster nie mógł się wyrobić z nadmiarem zleceń, więc pracował ze swoimi uczniami bez przerwy od świtu.
- Zelujcie , chłopcy, a młotka nie żałujcie!
- A jak żałować, panie majster, kiedy końca nie widać?
- Zelujcie. chłopcy, zima tęga, nikogo o nic nie pyta, tylko szczypie w to, co u człowieka słabo opatulone. A że naszą powinnością ludziom w ich zmaganiach z obuwiem wszelakim pomagać, tedy zwijamy się, ile sił?
- Tak jest, panie majster!
I furczały w powietrzu młotki, co się zowie. Nagle powietrze przeszedł krzyk straszliwy:
- Ałał!!!
To majster w ferworze pracy nie dopilnował celności uderzenia i z całej siły przydzwonił szewskim młotkiem w swój palec.
- Ałał!
Tak z majstrem solidarnie zaskowyczeli jego uczniowie nie przeczuwając, co ich teraz czeka. Palec majstra zaś puchł, jak balon a roboty przybywało. Widząc tedy majstrowa, że chłopaki same rady nie dadzą, do roboty zapędziła Szymka. A temu w to graj! Zwłaszcza, że mocno się był w szewskim rzemiośle po nocach wyćwiczył. Dość, że pomagał na tyle w prowadzeniu szewskiego interesu, że nawet okrutna majstrowa to zauważyła i w efekcie Szymka na wieczerzę wigilijną zaprosiła. Szymek nie posiadał się ze szczęścia!
Na choince gwiazdy płoną -
- Dziś narodził nam się pan!
Dziś narodził nam się pan!
W białym śniegu domy toną,
A w powietrzu srebrna mgła.
A w powietrzu srebrna mgła.
Gwiazdo biednych i samotnych,
Smutna gwiazdo - świeć-że, świeć,
Niechaj płomień twój ulotny
Lód ogrzeje naszych serc.
Gwiazdko biednych i samotnych,
Smutna gwiazdko - trwaj-że, trwaj,
Niech dziś sytym będzie głodny,
Niech grzesznikom śni się raj.
Dzień wigilii to wspomnienie,
Że gdzieś zniknął dawny świat,
Że gdzieś zniknął dawny świat.
I nadzieją jest marzenie,
Że powieje lepszy wiatr,
Że znajdziemy szczęścia ślad.
Gwiazdko biednych i samotnych ,
Smutna gwiazdko - świeć-że, świeć,
Niechaj płomień twój ulotny
Lód ogrzeje naszych serc.
Gwiazdko biednych i samotnych,
Smutna gwiazdko - trwaj-że, trwaj,
Niech dziś sytym będzie głodny,
Niech grzesznikom śni się raj.
- Na to Boże Narodzenie, na ten Nowy Rok!
Majster dzielił się opłatkiem po kolei, według ważności i zasług. Łamali się jeden z drugim, życzenia sobie składając, najlepszego życząc. W niejednym oku łza zapaliła się serdeczna. Zapłonęła choinka, zakwiliła kolęda i popłynęły opowieści i wspomnienia. Nagle odezwał się majster.
-Wiecie, chłopaki, w tą noc, jak dzisiejsza, wracają wspomnienia i legendy starodawne. Pokazują się duchy z przeszłości i zjawy z przyszłości. Tedy chcę wam opowiedzieć przypowieść starodawną, którą moja babka opowiadała przed laty wieloma. Na Dynasowej Górze w mieście szacownym Warszawie, na wiślanej skarpie między dziesiejszę ulicą Oboźną a Tamką, stał pałac Ostrogskich, pobudowany w wieku siedemnastym. W zamku tym ponoć mieszka zaczarowana w Zlotą Kaczkę księżniczka, która czeka na swego wyzwoliciela.
- Panie majster! Przecie ja wiem, gdzie zamek ten stoi!
- Tak jest! A bo któżby nie wiedziałm gdzie jest Tamka!
- Ba! Ale jak odnaleźć ową królewnę w kaczkę zaklętą?
- Cóż mój Szymku. Młody jeszcze jesteś, życie całe przed tobą i nie takie zagadki na wyjaśnienie czekają!
- Panie majster, a jaka nagroda czeka na tego, kto ową kaczką złocistą odnajdzie?
- Nagroda, powiadasz? A zatem wiedzieć i to ci się należy, że każda taka tajemnica i złe i dobre profity przynieść może swemu odkrywcy. Przeto, Szymku mój, nie frasuj ty sobie głowy tajemnicą złotej kaczki, gdyż pierwej odkrycia przez ciebie doczekać się winna tajemnica dratwy i szewskiego młotka!
- Panie majster, choć dziś...
- Choć dziś wigilia, Szymku, pamiętać winieneś, iż tylko mizernym pomocnikiem szewskim jesteś i nijak ci marzyć o poznaniu tajemnic najtajniejszych a legend rozmaitych. Tedy myśl raczej, jak się możesz podciągnąć w swej pracy a głowy legendami nie zawracaj sobie. I wogóle, chłopcy - zdrowych i wesołych świąt!
- Zdrowych i wesołych świąt, panie majster!
- A legenda, panie majster?...
- A legenda, Szymek, to tylko legenda...
Gdzieś w podziemiach,   
Gdzieś zaklęta, 
Złota kaczka kryje się.
Tajemnicę jej pamięta
Sen najskrytszy, piękny sen.

Złota kaczko, złota kaczko,
Gdzie cię szukać - powiedz nam?
Złota kaczko, złota kaczko,
Kto twój sekret, kto go zna?

Gdzie jej szukać -
Kto podpowie nam
I jak trafić
Na jej slad
I jak trafić na jej ślad?

Złota kaczko, złota kaczko.,
Gdzie cie szukać, powiedz nam?
Złota kaczko, złota kaczko,
Kto twój sekret zna? . . .
*                                                                               
Gwoździk za gwoździem
I za butem but,
Dzień za dniem mija,
Nie nadchodzi cud.
Majster surowy
Gani z całych sił,
Spod powiek płyną
 Niedorzeczne łzy.
Pracuj, pracuj,
Pracuj cały czas!
Pracuj, pracuj
Póki szansę masz!
Pracuj, pracuj,
Pracuj cały czas!
Pracuj, pracuj
Nim egzamin zdasz!
Młotek w powietrzu
Furczy, że aż hej
I but za moment
Już gotowy jest.
Pracuj, pracuj,
Pracuj cały czas!
Pracuj, pracuj
Póki szansę masz!
Pracuj, pracuj,
Pracuj cały czas!
Pracuj, pracuj
Nim egzamin zdasz!
Lata mijały, jak zwykle szybko i niespostrzeżenie. Tedy ani się majster obejrzał, jak wyrósł mu godny zastępca, Szymek. Chłopak urody wiejskiej, Rozumu niepospolitego i w dodatku szczęściem wielkim obdarzony. Dość, że majster spokojnie patrzył w przyszłość, nie sromając się tym, iż sił ma coraz mniej a i majstrowa na zdrowiu upada. W Szymku była ich pociecha i nadzieja. Rychło więc Szymek majstra zastąpił, godnie go reprezentując a i w szewskim rzemiośle biegłym wielce będąc. Jednego dnia w warsztacie zjawił się klient zaiste dziwny.
- Pochwalony!
- Pochwalony, szanowny panie!
- Słuchajcie , dobry człowieku, mam ja dla was zlecenie niezwykłe a pilne.
- Jednako wszystkich klientów traktujemy, jednakowoż co pilne, to pilne.
I tu klient położył na szewskiej ladzie buty zaiste rzadkiej piękności. Złotem szamerowane i miedzianą blachą podkute, skóry delikatnej i nieznanej. Wszelako szpetnie ubłocone i zaniedbane, widać dbałości nie doświadczyły.
- Wyczyścić panie i sprawdzić, jak należy?
- Ani chybi! Byle szybko!
- A kogóż wpisać do księgi klientów? Kogoż waćpan reprezentuje?
- Przychodzę ja z pałacu pani mojej, legendą owianej, złotą kaczką zwanej...
- Zali panie szydzisz z biednego szewskiego czeladnika?...
- A gdzieżbym śmiał! Pani moja, która swój pałac a więzienie takoż ma na Dynasowej Górze, przysłała mnie z tą usługą właśnie tu, do tego warsztatu, pewna tego, iż wie, co czyni.
- Pani Wasza, złotą kaczką zwana?! Cóż rzeczesz, człowiecze? Przeto powiadają ludzie   , iż złota kaczka, to jeno legenda!
- Legenda? A wsłuchałeś się kiedy, młody człowieku, w to, co opowiadają stare kamienie warszawskiej starówki? A czy zgubiłeś się kiedy w krętych uliczkach starego miasta? Czy słuchałeś kiedy opowieści stuletnich murów? Jeśli nie, tedy nie mów nikomu, iż złota kaczka jest jeno legendą. Nie mów, gdyż wyśmiać cię mogą. Lepiej zamknij oczy i słuch wytęż a śpiew przecudny usłyszysz. Śpiew, który powie ci wszystko. Zamknąłeś już oczy?
- Tak, panie...
- Natężyłeś już słuch?
- Tak, panie...
- Słuchaj zatem pieśni przecudnej!
Dawno, ech dawno, dawno przed laty
Byłam dziewczyną biedną jak ty.
Porwał mnie książę
Z ojcowskiej chaty
I swoją żoną ogłosił w mig.
Porwał mnie książę
Z ojcowskiej chaty
I swoją żoną ogłosił w mig.
Lecz memu księciu macocha podła
Zemstę okrutną szykuje już:
Zioła szkaradne
Wrzuca do kotła
Aby mi zadać straszliwy ból.
Zioła szkaradne
Wrzuca do kotła
Aby mi zadać straszliwy ból.
Z ziół tych miksturę dla mnie warzyła
I w złotą kaczkę zaklęła mnie,
A czarów taka
Tajemna siła,
Że nikt pokonać nie umie jej.
A czarów taka
Tajemna siła,
Że nikt pokonać nie umie jej.
W jednej chwili pojaśniało w szewskim warsztacie i Szymek -sierota znalazł się zupełnie gdzie indziej. Rozejrzał się dokoła i oczom jego ukazała się przepiękna komna, złotem wysadzana. Na jej środku srebrem lśniła sadzawka stugłębna, na której majestatycznie kołysała się złota kaczka! Szymek oniemiał z zachwytu a i ze strachu troszkę.
- Tyżeś jest Szymek
- Ja, kaczko złocista!
- Postąp tu bliżej!
- Do twych usług...
- Widzisz, Szymku, ponieważ jesteś serca wielkiego a i pracowitości ogromnej i skromności takiej samej, postanowiłam ci tajemnicę swą wyjawić. Oto jestem ja - złota kaczka, w piwnicznych czeluściach zaklęta przez złą macochę mego męża-królewicza. Oto ciąży na mnie klątwa i zaklęcie. A tylko wtedy odzyskam miłość mojego pana i kochanka, kiedy kto nie ulegnie pokusie i dla mnie skromnością błyśnie. Wypadło na ciebie!
- Cóż mam, o pani, dla ciebie uczynić?
- Otóż Szymku mój - wtedy czar pryśnie i powrócę do swej królewskiej postaci, kiedy kto, nie zważając na pokusy wielkie, sam dla siebie bogactwa wszelkie świata tego przeznaczy.
- Nie rozumiem cię, pani, tedy mów jaśniej...
- Szymku! Oto masz sto dukatów!
- Pięknie ci dziękuję, złota kaczko, ale cóż mam z nimi uczynić,aby cię wyrwć z objęć zaklęcia?
- Weź tę sakiewkę ze złotem i pamietaj: wtedy czar pryśnie, kiedy całe złoto wydasz jedynie na swoje potrzeby.
- Na siebie i swoje potrzeby? Sto dukatów?!
- Tak! I to nim kur po trzykroć zapieje!
Nim kur po trzykroć zapieje? A cóż będzie, pani, jeśli owych stu dukatów nie wydam?
- Takiej myśli do siebie nie dopuszczam...
- A jesli kilka dukatów oddam komu bezinteresownie?
- Wówczas będę zgubiona bezpowrotnie i mego kochanka już nigdy nie ujrzę.
- A cóż się wówczas ze mną stanie?
- Cóż z tobą? A kogóż obchodzą tak nędzne istoty, jak ty? Biedacy, to jeno otoczka dla bogactwa tego świata. Tedy nie pytaj, co z tobą, bo kogóż to obchdzi?...
- Ale...
- Żadne ale. Oto twoje sto dukatów! Wszystko zależy od ciebie!

Gdy fortuna sypnie groszem,
Przed nią głowę bracie schyl
I całemu światu pkaż,
Co to znaczy mieć swój styl.
Sto dukatów, sto dukatów,
Taki pieniądz, to jest coś!
Sto dukatów, sto dukatów,
Oto złota pełen trzos!
Rzuć na szalę całe życie,
Wielką szansę dał ci los:
Z jednej strony czułe serce,
Z drugiej za to niezły grosz!
Sto dukatów, sto dukatów,
Taki pieniądz, to jest coś!
Sto dukatów, sto dukatów,
Oto złota pełen trzos!
Co się bardziej w życiu liczy:
Mądrość albo złota blask?
Sam odpowiedz! Poznać siebie
Oto wielką szansę masz!
Sto dukatów, sto dukatów,
Taki pieniądz, to jest coś!
Sto dukatów, sto dukatów,
Oto złota pełen trzos!
Przed biednym Szymkiem otworzył się nagle świat. Trzymał w ręku prawdziwą fortunę. Sto dukatów! Sto dukatów! Przecie takiej kwoty w życiu nie widział. A tu ledwie czas do pierwszych kogutów na wydanie tego bogactwa... Ruszył ku miastu.
- Oto ja, panie krawiec! Osoba nędzna i licha, choć przez Opatrzność sowicie wyposażona.
- Dawaj mi, a żywo, jakie piękne ubiory, ku uciesze oczu ludzkich! Cena nie gra roli!
- Proszę cię, panie! Oto najcenniejsze z ubrań, jakie posiadam!
Szymek przejrzał się w lustrze. W istocie wyglądał przecudnie. Cóż jeszcze? Ani chybi, trzewiki jakie dobre by się zdały! I to ze skóry najprzedniejszej! Z cielęcej! To i udał się do pobliskiego szewca a konkurenta i zażyczył butów cudownych.
- Szymku! Przecie takie buty fortunę kosztują!
- Nie turbuj się o zapłatę, to moja rzecz!
Sowicie wyposażony przechadzał się tam i tu, lecz żaden pomysł na wydanie pozostałej kwoty nie przychodził mu do głowy. Nagle poczuł, że coś go w dołku ściska. Jeść! Póki co, postanowił kałdun wypchać do niemożliwości. Ale mimo, iz żarł za pięciu, jakoś sakiewka złotej kaczki nie chudła. Cóż robić z resztą fortuny? Nagle zza rogu wyszedł ku niemu człek w mundurze starego wiarusa, bez ręki i nogi. które widać w bitwie za ojczyznę oddał.
- Wspomóż panie, żołnierza, który z głody przymiera. Rękę i nogę ojczyźnie oddałem w darze. Co łaska, panie szlachetny...
Tego Szymek nie przewidział. Oczy zasnuły się mgłą współczucia i bólu a ręka mimowolnie sięgnęła po prawie pełną sakiewkę. Rzucił ką żołnierzowi jednym, szybkim, zdecydowanym ruchem. I w tym momencie coś dziwnego się stalo. Coś w powietrzu zakręciło się, zawirowało, zakręciło wielce i w dali dał się słyszeć głos niemiły:
- Oto zgubiona jestem! Oto wybrałeś - cudze nieszczęście nad moje szczęście! Szymku! Jak mogłeś!
- Pani! Kaczko złota!
- Nigdy, przenigdy nie wrócę do tego świata! A wszystko to za twoją sprawą, nędzny szewczyku, który wybrałeś pomóc nieszczęściu, niż pomóc zaklętej królewnie...
- Złota kaczko! Czyż nie szlachetniej...
Ale tu wszystko zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. I tak kończy się nasza warszawska legenda. Legenda o złotej kaczce. I o biednym Szymku, który choć ubogi, znał większą miarę niż złota, zaklęta kaczka. Bo cóż bogactwo, cóż złoto i skarby wszelakie, kiedy w człowieku serca zabraknie? Tedy zapamiętajmy to i żyjmy tak, aby inni kochali nas bardziej, niż skarby wszelakie!
Wysupłana niteczka z motka
I już legendy nadchodzi kres.
Może jeszcze w życiu ją spotkasz,
Może odkryjesz jej wielki sens?
Legendo moja o Złotej Kaczce,
Naucz mnie wiary w życzliwość serc!
Legendo moja o Złotej Kaczce,
W tobie odbita nadzieja jest!
Przyznaj sam, że nic nie jest warte
To co się świeci, co złotem lśni.
Latwo przegrać szczęśliwą kartę
A znacznie trudniej uczciwie żyć!
Legendo moja o Złotej Kaczce,
Naucz mnie wiary w życzliwość serc!
Legendo moja o Złotej Kaczce,
W tobie jak w lustrze,
W tobie odbita nadzieja jest!

koniec

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl