Top » Katalog » Najpiękniejsze Bajki Świata »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
JAŚ I MAŁGOSIA
 

Za górami, za lasami, za siedmioma morzami,
Jest kraina, którą krajem bajek zwą.
Tam się dziwne dzieją dziwy, bo tam jak w zwierciadle krzywym,
Ujrzeć można śmiech i radość, płacz i złość.

Bajko, bajko, baj nam baj,
Orli lot marzeniom daj!
Bajko, bajko, baj nam baj
I muzyko - grajże, graj!
Baju baj!
Baj baju baj!

Niech nadstawi każdy ucha i niech bajki pilnie słucha,
Która z motka, jak niteczka, snuje się.
A gdy całkiem się wysnuje, wtedy każdy niech spróbuje
Znaleźć morał, co ukryty śpi na dnie.

Bajko, bajko, baj nam baj,
Orli lot marzeniom daj!
Bajko, bajko, baj nam baj
I muzyko - grajże, graj!
Baju baj!
Baj baju baj!

Bajka o Jasiu i Małgosi zaczyna się gdzieś hen, na skraju lasu. Lasu tak głębokiego i tak ciemnego, że kto drogę w nim pomyli, temu biada.  Dość, że na skraju owego lasu stała chatka biedna a uboga, chatka, w której mieszkał drwal z żoną i dwójką dzieci. Dzieci owe, to właśnie Jaś i Małgosia. Żona drwala a macocha Jasia i Małgosi była kobietą złą i okrutną. W dodatku  w  ubogim domku drwala zagościła na stałe bieda, bieda straszna i coraz większa. Były dni, gdy cała rodzina wodę za jedyną strawę miała. W dodatku im większy głód nastawał, tym większa i szpetniejsza złość podłej macochy była. Pewnego dnia więc rzekła macocha do drwala:

- Bieda coraz większa, coraz głośniej piszczy, chleba dla wszystkich nie starcza - trzeba przegnać Jasia i Małgosię.
- Przegnać?! - zakrzyknął drwal.
- Przecie to moje dziateczki rodzone!
- Jak tam sobie wolisz, mój drwalu - rzekła macocha - lecz właściwie nie masz wyboru. Albo przegonimy te nieznośne dzieciaki, albo sami z głodu padniemy.

Drwal gryzł się okrutnie słowami swojej żony, ale nie chciał przystać długo na jej podszepty. Kiedy jednak bieda srożej go przycisnęła, rad nie rad podjął rozmowę ze złą macochą.

- Kiedy tylko wstanie dzień  - powiedziała macocha - weźmiemy Jasia i Małgosię za ręce i wyprowadzimy do lasu. Kiedy już drogę zupełnie zgubią, wtedy je zostawimy własnemu losowi.
- Zlituj się kobieto, przecież to dzieciątka jeszcze i wilki albo dzikie zwierzęta ani chybi je rozszarpią!
- Jużem ci mówiła, że wyboru nie ma . Albo one, albo my! Wyprowadzimy je do lasu i tam zostawimy, a o resztę niech cię głowa nie boli. Las będzie milczał jak zaklęty.

Czy noc była tak cicha, czy rozmowa drwala i jego żony tak głośna, dość, że usłyszały straszną prawdę biedne dzieci - Jaś i Małgosia. Małgosia poczęła cichutko płakać, tylko Jaś gwałtownie szukał sposobu na zaradzenie złu. Myślał, myślał, aż wymyślił. I ledwie głosy ojca  i macochy umilkły, gdy rozległo się ciche pochrapywanie, Jaś wymknął się z domu i nazbierał pełne garście białych kamyków, które podobnymi do złota uczyniła księżycowa poświata. I za chwilę Jaś ponownie wśliznął się do swojego domu, pocieszając ile siły płaczącą siostrzyczkę Małgosię. Ale ani Małgosia ani Jaś do rana usnąć nie potrafili, z przerażeniem wyglądając pierwszych znaków świtu. Aż wreszcie świt nastał. O świcie zła macocha obudziła Jasia i Małgosię wielkim krzykiem:

- Wstawać! Wstawać! Cały dzień chcecie się w łóżku wylegiwać? A do lasu kto pójdzie z nami drew narąbać? Dalej, a hyżo!

Tymczasem dzieci przerażone tym co miało nastąpić i zmęczone źle przespana nocą, ledwie żywe wstały z posłania. Macocha nie pozwoliła im się nawet umyć, tylko wręczyła każdemu po pajdzie chleba i rozkazała ruszać w drogę.

- Zaczekaj, żono - rzekł drwal - musze jeszcze siekierę naostrzyć, gdyż okrutnie stępiała.
- A ruszaj się żywiej, stary! Słońce ku górze bieży a my ciągle w chałupie!

Tymczasem biedny drwal, dręczony wciąż wyrzutami sumienia, jak mógł opóźniał wykonanie okrutnego postanowienia swojej żony. Na niewiele to się jednak zdało i już niebawem cała czwórka ruszyła w drogę. Szli krętymi, leśnymi ścieżynami, przedzierali się przez zarośla i zagajniki, wreszcie stanęli na leśnej polanie. Słońce było już wysoko

- Jasiu - zapytał drwal - a dlaczegóż to w czasie drogi tak często oglądałeś się za siebie?
- To dlatego, mój ojcze, iż wydawało mi się, że wciąż widzę na dachu mojego ulubionego białego kotka, z którym zapomniałem się pożegnać.
- To nie kot się tak bielił w oddali, to słońce na niebie błyskało gniewem, że tak późno do roboty wyruszamy - rzekła macocha.

A to nie za kotkiem Jaś się oglądał w czasie drogi i to nie słonko tak rzucało promienie. To sprytny Jaś nocą nazbierane kamyki w czasie drogi rozrzucał w nadziei, że po nich trafi z Małgosią na powrót do rodzinnego domu. Tymczasem jednak macocha nakazała rozpalić na polanie wielkie ognisko i przy tym ognisku zasiąść i Jasiowi i Małgosi. Dzieci miały tam czekać tak długo, aż ojciec z macochą powrócą z głębi lasu, dokąd udawali się po drzewo. Cóż było robić? Jaś i Małgosia, pełni najgorszych przeczuć, zasiedli przy ognisku i tak dotrwali do późnego popołudnia.

- Jasiu! Głodna jestem - powiedziała Małgosia.
- Wytrzymaj jeszcze siostrzyczko, kto wie, jak długo przyjdzie nam tu siedzieć.
- Ale ja już na prawdę nie mogę. O, słyszysz, jak mi w brzuszku z głodu burczy?
- Trudno - westchnął Jaś - zjedzmy po kawałeczku chleba.


I tak, pojadając po kruszynce, dotrwali do wieczora. Zrobiło się ciemno i straszno.

- Jasiu! Ja się boję! Słyszysz? ...
- Uspokój się, siostrzyczko, to tylko wiatr tak wyje.
- A te czerwone punkciki? Przecież to wilcze ślepia!
- To nie wilki, Małgosiu, to tylko iskry z naszego ogniska.

Ale i Jasiowi zrobiło się straszno, gdy posłyszał gdzieś w gałęziach głos puchacza. Postanowił dłużej nie czekać. Tym bardziej, że nie było już żadnej nadziei na powrót ojca i macochy. Jakże mieli zresztą wracać, skoro całą te wyprawę z góry ukartowała zła macocha?

- Jasiu! - zawołała Małgosia - Spójrz, tam w górze!
- Księżyc! Kochany, srebrny księżyc! Małgosiu! Ruszamy w drogę!
- Ale którędy? Jak trafimy do naszego domu w tych nocnych okropnościach?
- Nie martw się, pomyślałem o wszystkim. Obejrzyj się za siebie, a zobaczysz, jak w księżycowym świetle błyszczą białe kamyczki, nazbierane wczorajszej nocy!

I rzeczywiście! W świetle gorejącego księżyca białe kamyki skrzyły się jak złote monety! Idąc ich tropem Jaś i Małgosia, okropnie znużeni i zmęczeni, po wielu godzinach nocnej wędrówki, wrócili do domu. Wyrwana ze snu zła macocha powitała ich rózgami.

- A gdzie to, próżniaki, po nocach się włóczycie? Do jadła to pierwsze jesteście a jak robota w lesie, to zaszyjecie się gdzieś, że znaleźć was nie można!
- Ależ macocho - powiedziała Małgosia - przecie myśmy cały czas wyczekiwali na wasz powrót przy ognisku! ...
- Milczeć, smarkulo! I w ogóle - marsz do łóżka!

Dzieci posłusznie i chętnie udały się na spoczynek, tylko ich ojciec długo nie zasypiał. Dręczyły go wyrzuty, że tak łatwo dał się namówić swojej złej żonie. Ale cóż, niekiedy zbyt łatwo zapomina się o wyrzutach sumienia. Zwłaszcza wtedy, gdy bieda coraz większa, kiedy nie ma co do garnka włożyć. A przecie tak było w rodzinie drwala nadal. Ba, zdarzało się, że jedyna strawą była pajda suchego chleba i kubeczek źródlanej wody. Nie minęły więc od ostatnich wydarzeń dwa tygodnie a macocha ponownie rozpoczęła knucie planu pozbycia się Jasia i Małgosi. Pewnej nocy powiedziała do swojego męża:

- Drwalu! Za dwa, trzy dni nie będzie w naszej chacie ani okruszynki chleba. A jeśli nawet i jaka się znajdzie, to ledwie dla mnie i dla ciebie.
- Cóżeś znowu wymyśliła, kobieto?
- Nie ma rady, trzeba dzieci pozbyć się raz na zawsze!
- A cóż ci złego one niebożęta uczyniły?
- Jeśli dzieci nie wygnamy, będzie po nas. Jutro z samego rana wyruszamy ponownie do lasu. Ale tym razem pójdziemy tak daleko, że Jaś i Małgosia drogi powrotnej nie odnajdą.
- Ale to przecież moje dzieci ...
- Twoje, czy moje , rady nie ma. Chleba dla wszystkich i tak nie starczy!


Słonko moje, złociste słoneczko,
Śpijże jeszcze choć chwilę, choć moment,
Niech wraz z tobą i moje łóżeczko
Będzie słodko we śnie pogrążone.

Lecz ty jednak przecierasz już oczy
I przeciągasz się sennie i ziewasz,
Trudno, muszę i ja się obudzić
I piosenkę poranną zaśpiewać.

Słonko moje, złociste słoneczko,
Jedną prośbę mam tylko do ciebie,
Byś marzenia me z sobą zabrało
W swą codzienną wędrówkę po niebie.

Słonko moje, złociste słoneczko,
Choć tak pięknie się do mnie uśmiechasz,
Przecież nie chcesz mi jednak powiedzieć,
Czy mnie dobry, czy zły dzień dziś czeka?

Gdy macocha o świcie obudziła Jasia i Małgosię, biedne dzieci domyśliły się, co je czeka. Ale tym razem za późno już było na pomysły choćby takie, jak ostatni, z białymi kamykami. Dzieci dostały po małej pajdzie chleba i cała czwórka wyruszyła w milczeniu do lasu. Jaś jednak nie chciał dać za wygraną i rozkruszył w kieszeni całą ,swoją pajdę chleba. Co jakiś czas rzucał za siebie ukradkiem kruszynę mając nadzieję, że uda mu się po tych śladach wrócić do domu. Ale tym razem macocha coś zauważyła.

- A cóż tak często oglądasz się Jasiu za siebie?
- Bo zapomniałem się pożegnać z moim ulubionym gołąbkiem i teraz mi się zdaje, że widzę go w oddali.
- Cóż to za niemądre chłopaczysko! Gołąbka widzi w oddali! Nie oglądaj się, tylko szybciej przebieraj nogami, bo droga daleka!

I tak szli aż do południa. Macocha długo kluczyła po lesie, kawał drogi nadłożyła, żeby tylko zaprowadzić dzieci w zupełnie nieznane leśne zakamarki. Sądziła, że stąd już nigdy nie powrócą do ubogiej chaty.
- Siądźcie przy tym ognisku, drew dorzucajcie i czekajcie na nas. Możemy długo nie wracać, bo też i sporo czeka nas w lesie pracy.
- Żegnajcie drogie dzieci - powiedział drwal i ukradkiem łzę otarł.  

Zaczęło się już ściemniać, gdy Małgosia zaproponowała Jasiowi wieczerzę. Wtedy dopiero dowiedziała się, że Jaś swój chleb rozkruszył, aby po śladach do domu trafić. Małgosia więc szybko przełamała swoją kromkę na pół  i podzieliła się z braciszkiem. Jedli chleb w milczeniu. Tymczasem robiło się coraz ciemniej. Gdy na niebie ukazał się księżyc, Jaś powiedział:

- No, Małgosiu, czas nam szukać drogi powrotnej. Rozejrzymy się za okruszynami, które po drodze rozsypywałem.
- Jasiu, ale ja nigdzie nie widzę ani jednej okruszyny ...
- Niemożliwe, muszą tu gdzieś leżeć ...
- Braciszku! Wydaje mi się, że wiem, co się stało!
- Mów więc szybko!
- To na pewno ptaszki! To ptaszki pozjadały twoje okruszynki! Pełno przecie ich tu w lesie i też musiały być głodne jak ty i ja ...
- Cóż, niech im to na zdrowie wyjdzie, ale co mamy począć?
- Nie wiem, Jasiu. Ja się boję ...
- Strach nic tu nie pomoże. Trzeba szukać drogi. Wstawaj, idziemy!

I ruszyli przed siebie. W ciemnościach kaleczyli twarze o świerkowe gałęzie, potykali się o zwalone pnie i wpadali w leśne wykroty. Szli prawie do świtu. Wschodzące słońce zastało jednak już śpiących Jasia i Małgosię pod krzakiem jałowca, znużonych i przytulonych do siebie. Ulitowało się słoneczko nad biednymi dzieciakami i powoli rozgrzewało ich zziębnięte ciała słonecznym ciepłem. W południe głód zbudził Jasia i Małgosię.

- Głodna jesteś, siostrzyczko?
- Głodna jestem, Jasiu. Nie masz w kieszeni jakiej okruszyny? ...
- Nie mam siostrzyczko.
- To co z nami teraz będzie?
- Nie wiem, ale spróbujmy się rozejrzeć po lesie. Może znajdziemy jakieś jagody, maliny?
- Braciszku kochany! To jest pomysł!

I skoczyli w jagodniki, w maliniaki i ile tylko mogli najedli się. Ale sytość trwała krótko, bo też i co to za jedzenie było dla dwójki wygłodzonych dzieciaków! Westchnęli tedy tylko i znów zaczęli zastanawiać się nad swym losem.

- Sądzę, Małgosiu ,że tak siedząc, niczego nie zmienimy.
- Chcesz więc dalej szukać drogi? Tylko gdzie? Tylko jak?
- Nie wiem, ale najlepsze wyjście, to iść dalej. Spójrz na słońce, jaki ma przed sobą kawał drogi do wieczora.
- Może masz rację ...
- Pewnie, że tak. No to zabieramy się w drogę.

I ruszyli przed siebie. Szli tak znów aż do wieczora. Na koniec zdało im się, że po kilkakroć wracali w to samo miejsce, nie posuwając się ani kawałeczka do przodu. Ale tak to już jest, gdy się drogi nie zna a las wielki i tajemniczy. Cóż było robić? Jaś nazbierał puszystego, zielonego mchu i ułożył posłanie. Przykryli się z Małgosią świerkowymi gałęziami i głodni oraz znużeni szybko zapadli w sen. Śnił im się dom rodzinny. Pod kuchnią wesoło buzował ogień, przy piecu zaś kręciła się mama, jeszcze zdrowa i wesoła. W ogromnym saganie poburkiwała smaczna zupa ziemniaczana, okraszona tłustymi skwarkami. Ojciec siedział przy stole i podkręcając sumiastego wąsa czekał nad pustą jeszcze miską. Mama tymczasem powoli rozlewała do misek cudownie pachnąca zupę. Już - już Jaś z Małgosią mieli skosztować smakowitego maminego specjału, gdy sen prysnął. Obudzili się samotni na leśnym posłaniu. Wspomnienie nieżyjącej matki zapaliło w dziecięcych oczach iskierki łez a żołądek dopominał się swego. Jaś zrozumiał, że długo tak nie wytrzymają . Nie chciał jednak jeszcze bardziej przerażać Małgosi, więc zaczął coś mówić o tym, że na pewno znajdą drogę, że wrócą, ale mówił to z coraz mniejszym przekonaniem. Małgosia tymczasem cichutko pochlipywała, bez nadziei już na cokolwiek. Ani nie wiedzieli, jak nadszedł wieczór, ani nie zorientowali się , gdy nocka wzięła świat we władanie.

Nocko czarna, nocko ciemna,
Już zmęczone oczy zmruż,
Cicho pochyl się nade mną
Gdy twarz schowam w ciszę snu.

Nocko czarna, nocko dobra,
Aż do świtu ze mną bądź
A gwiaździsta nieba kołdra
Niech osłoni mnie od trosk.

Nocko czarna, nocko cicha,
Po dniu trudnym uśmiech daj
I niech senna twa muzyka
W mych marzeniach cicho gra.

Nocko czarna, nocko bliska,
Kołysz mnie nim wstanie dzień,
Nim opuszczę nocną przystań
I wyruszę w nowy rejs.

Nad samiutkim ranem obudziło ich z odrętwienia głośne krakanie.

- Co to? - zakrzyknęła Małgosia.
- Co to? - powtórzył Jaś. - Czy słyszysz to, co i ja?
- Poszukajmy tego ptaka, może to posłaniec od jakiej dobrej wróżki?
- Posłaniec nie posłaniec, ale coś mi mówi, że opatrzność nad nami czuwa!

I dzieciaki poczęły rozglądać się dookoła w poszukiwaniu owego dziwnego ptaka, który zbudził je z beznadziejnego snu. Pierwsza dostrzegła go Małgosia:

- Mam go! Siedzi o, tam, na tym drzewie!
- Gdzie, nie widzę?
- Tam! Taki wielki! Cały biały!
- Biały? Co też powiadasz, biały kruk?!
- Przecież widzę go, o tam!
- Jest! Rzeczywiście! Jaki wielki! Jaki biały!
- To na pewno kruk zaczarowany!
- Kruku! Kruku! Skąd przybywasz?

Ale kruk tylko zakrakał donośnie i frunął między gałęzie. Jaś  i Małgosia pospieszyli za nim, chcąc przyjrzeć mu się dokładniej. Niestety, szybko zgubili go z oczu. Ale gdy zasmuceni postanowili zaprzestać poszukiwań dziwnego ptaka, ten pojawił się znowu. I znowu donośnie zakrakał.

- Małgosiu! Nie spuszczaj go z oczu a ja spróbuje podejść do niego bliżej.
- Jasiu! Tylko uważaj, proszę cię!

A gdy Jaś zbliżył się na wyciągnięcie ręki do dziwnego, białego ptaka, ten przefrunął o kilka drzew dalej. Tak, jak gdyby zachęcał do pójścia za sobą. Jaś więc machnął ręką w kierunku Małgosi i gdy ta podeszła do Jasia, razem, trzymając się za ręce, pobieżeli za ptakiem. Kruk to wzlatywał, to przysiadał, aż wreszcie wolniuteńko pofrunął przed siebie. A czynił to tak wolno, że Jaś z Małgosią spokojnie za nim nadążali. Szli tak za owym posłańcem ładny kawał lasu, aż znaleźli się w przedziwnej okolicy. Wszystko tam było jakieś inne, odmienne, choć niby takie same. A co najdziwniejsze, biały ptak - posłaniec gdzieś zniknął. Próżno Jaś nawoływał go wielekroć Cóż było robić, ptak zniknął. Dzieci poczęły się więc pilnie rozglądać po okolicy. Pierwsza coś dziwnego znalazła Małgosia. Wśród paproci leżał śliczny, brązowiutki kawałeczek ... czekolady! Tego Małgosia się nie spodziewała. Co prędzej podniosła owe słodkie znalezisko a upewniwszy się, że to na prawdę czekolada, zawołała Jasia.

- Jasiu, spróbuj, to prawdziwa , najprawdziwsza czekolada!
- Czekolada? Tu, w samym sercu lasu? Nie do wiary!
- Braciszku! A spójrz tam! Za tym drzewem jakiś płotek!
- Rzeczywiście! Ale jaki dziwny ...
- A może spróbujemy? O! Spójrz, tam jest ułamany kawałek!
- Uhm! - powiedział Jasiu mlaskając - ten płot jest z najprawdziwszego lukru!
- Rzeczywiście! Jaki słodki! A tam!!! Spójrz!!!
- Jest! Widzę!
- Jaka mała!
- Jaka śliczna!
- Jaka krzywa!
- Chatka! Prawdziwa chatka!
- Chatka na kurzej nóżce!
- Jak z bajki
- A więc jesteśmy uratowani!!!

Radości Jasia i Małgosi nie było końca. Po okrutnej, męczącej drodze, gdy stracili już do reszty nadzieję, przedziwny biały ptak przyprowadził ich tutaj. Tu, gdzie w samym sercu ogromnego lasu stała na kurzej nóżce chatynka, jak z bajki. A co się zdarzyło dalej - o tym dowiecie się już za chwilę ...


Zaczekajcie, jeszcze chwilę,
Zaczekajcie, jeszcze czas!
Niebywałych wiele przygód
Wciąż w tej bajce czeka nas.

Zaczekajcie, jeszcze moment,
Zaczekajcie przecie, bo
Zaraz wszystko się wyjaśni,
Zaraz będzie dalszy ciąg!

Zaczekajcie, moi mili,
Zaczekajcie - radzę wam
A niebawem się spotkamy,
Więc tymczasem! Dzieci! Pa!!!

CZĘŚĆ DRUGA

Zostawiliśmy Jasia i Małgosię w samym środku lasu, gdzie na polanie stała chatka na kurzej nóżce. Gdy Jaś z Małgosią podeszli bliziuteńko do owej śmiesznej chatki ujrzeli coś, co przyprawiło ich o zawrót głowy. Otóż ściany tej czarodziejskiej chatki zbudowane były z puszystego, biszkoptowego ciasta! Okna były marcepanowe! Szyby z lodowego cukru! A dach! Słuchajcie, słuchajcie, ten dach był z najprawdziwszych pierników, polewanych czekoladą ! Takich dziwów dzieci nie widziały, o takich cudach nie słyszały. Lecz że wędrowali już długo po obcym lesie, że jagódki i maliny zbierane po drodze nie były w stanie nasycić głodnych i pustych żołądków, tedy Jaś z Małgosią rzucili się na słodką i cudowną chatkę.

- Małgosiu! Te okna są rzeczywiście z marcepanu!
- Jasiu! A szybki z lodowego cukru!
- A piernikowy dach - uhm! Pycha!
- Daj i mnie jedną dachóweczkę, tak lubię czekoladę!!!

I nie zwracając uwagi na nic zaczęli się słodyczami zajadać, ile wlezie. Gdy jeszcze Jaś odkrył, że komin chatki to nic innego, jak pistacjowa chałwa, pałaszowali słodycze, aż im się uszy trzęsły. Na szczęście - jak same o tym zapewne wiecie - nadmiar słodyczy szybko budzi niechęć, więc już za moment Jaś z Małgosią usiedli na trawie obok chatki, miny mając nietęgie. Nic dziwnego, spałaszowali więcej słodkości, niż zdarzyło im się zjeść w całym życiu. Tymczasem nagle rozwarły się nadwątlone Małgosinym apetytem drzwi chatki na kurzej nóżce i stanęła w nich dziwna postać, podparta sękatym kijem. Na głowie miała włosy jak postronki, widać z dawna nie czesane. Twarz miała starą, pooraną głębokimi bruzdami a na haczykowatym nosie wielką czerwoną narośl. Mocno zgarbione plecy wskazywały na to, że była bardzo stara. Uśmiechnęła się szczerząc trzy samotne zęby i powiedziała:

- Witajcie, moi drodzy! Skąd się tu wzięliście?
- Przyprowadził nas biały ptak -  powiedział Jasiu.
- Zabłądziliśmy i od kilku dni szukamy drogi do domu - dodała cicho Małgosia.
- Drogi do domu? - zachichotała starucha. - Mówicie, że ptak was przywiódł? A, to muszę go wynagrodzić, że takich ślicznych gości do mojej samotni przywiódł.

I zachichotała po trzykroć. Jaś tymczasem patrzył nieufnie i po chwili spytał:

- Pomożesz nam wrócić do domu, staruszko?
- Pomogę! Pewnie, że pomogę. Ale nie dzisiaj, ale nie teraz. Teraz wejdźcie do mojej ubogiej chatki i wypocznijcie. Widać, że przeszłyście kawał lasu, więc należy wam się jakaś strawa i wypoczynek. No, a co będzie jutro - to się zobaczy Na razie jesteście moimi gośćmi. Hi - hi - hi!!!

I wzięła Jasia i Małgosię mocno za ręce i prawie wciągnęła za próg. Dzieciom ukazał się tam zupełnie inny niż z zewnątrz widok. Chatka była obskurna i zaniedbana. Wszędzie wokół walały się jakieś śmieci, Jakieś szmaty. Pod ścianami stało mnóstwo mioteł i sękatych drągów. Ale najbardziej rzucał się w oczy ogromny piec chlebowy. Jego drzwiczki, zbrojne w kute pręty żelazne, szczerzyły się złowrogo. Palenisko jednak wyglądało na nieużywane od kilku dni. Dzieci poczuły się trochę nieswojo.

- Siądźcie, o tam, na tych pieńkach, wygodnie. Zaraz wam dam jeść, bo wychudniecie na amen.
- Ja nie jestem już głodna - wyszeptała z lękiem Małgosia.
- I ja też nie mam apetytu - powiedział Jaś.
- E, głupstwa wygadujecie. Po takiej porcji słodyczy musicie się czegoś napić. Macie tu dzban mleka, macie tu jeszcze jabłka i orzechy i jedzcie.

Staruszka zabrała się tymczasem za ścielenie łóżka dla małych przybyszów. A ścieląc chichotała bez przerwy a nawet się zdawało Jasiowi, że patrzy na niego z daleka i oblizuje się z apetytem. Jasiowi to się rzeczywiście wydawało, gdyż owa starucha była złą czarownicą a  czarownice mają słaby wzrok. Słusznie jednak domyślał się mały chłopiec, że w powietrzu wisi niebezpieczeństwo.

Kiedy miotła ruszy w tany
I wyśmignie w górę, hen,
By pofrunąć gdzieś w przestworza,
Ty być pewnym możesz, że:

Czarownica! Czarownica!
Przyjacielu, wierz mi, że
Czarownica, czarownica,
To na pewno ona jest!!!

Gdy nos krzywy ujrzysz w stawie
I usłyszysz rechot żab,
To być pewnym możesz prawie,
Że cię w mocy już swej ma.

Czarownica! Czarownica!
Przyjacielu, wierz mi, że
Czarownica, czarownica,
To na pewno ona jest!!!

Gdy zastuka w środku nocy
Ktoś kosturem do twych drzwi,
Choćbyś wzywać chciał pomocy,
To nie wskórasz nic a nic!

Czarownica! Czarownica!
Przyjacielu, wierz mi, że
Czarownica, czarownica,
To na pewno ona jest!!!

Kiedy spotkasz w środku lasu
Gdzieś na kurzej nóżce dom,
Nie rób lepiej tam hałasu,
Lecz przypomnij sobie to:

Czarownica! Czarownica!
Przyjacielu, wierz mi, że
Czarownica, czarownica,
To na pewno ona jest!!!

Czarownica w tym odludnym miejscu miała swoją siedzibę, ów słodki domek na kurzej nóżce. Domek, który z pomocą białego ptaka kusił ku sobie wszystkie zbłąkane w lesie dzieciaki. A jak wiecie, dzieci szybko drogę w lesie gubią. Tedy czarownica miała się dobrze, gdyż co jakiś czas miewała gości. Gości, a którymi czyniła jakieś straszne rzeczy. Powiadali nawet niektórzy, że piekła ich w swym wielkim piecu i zjadała ze smakiem. Brrr! Ale tego ani Jaś ani Małgosia nie wiedzieli, gdy popiwszy mleka szybko zasypiali w wygodnym łóżku, mocno utrudzeni długim wędrowaniem. Zasnęli szybko a Małgosi przyśniła się znowu mamusina uśmiechnięta twarz, pochylona nad kołyską. Niewiele zapamiętała Małgosia, ale też od dawna już nie miała matki, tylko złą macochę, za której sprawą znalazła się tu, w pazurach złej czarownicy. I Jaś też musiał mieć dobre sny, gdyż uśmiechał się czas cały. Aż do rana. Rano do ich łóżka zakradła się czarownica i gwałtownie pochwyciła Jasia, zakrywając mu usta ręką. Nie zdążył nawet krzyknąć. Tymczasem czarownica pomknęła z nim do lasu, gdzie już miała przygotowaną szopkę z zakratowanym wejściem. Wrzuciła Jasia do środka, drzwi zamknęła na kłódkę i zachichotała z radości.

- No, mam cię panie bratku! Teraz mi już nie ujdziesz!
- Wypuść mnie czarownico! Cóż ci ja złego zrobiłem?!
- Milcz, koteczku, nie denerwuj się, bo będziesz niesmaczny. Masz tu siedzieć i jeść wszystko, co ci przyniosę. Muszę cię przecie, chudzinko, utuczyć!
- Utuczyć?! A cóż ty chcesz ze mną zrobić? ...
- Zamierzam cię zjeść - zachichotała - Ale nie martw się, jeszcze nie teraz, jeszcze jesteś za chudy, jeszcze jesteś za bardzo kościsty!
- Małgosiu! Na pomoc!!! - zakrzyknął Jaś.

Ale Małgosia nie słyszała swojego braciszka, gdyż niczego nie podejrzewając, nadal smacznie spała. Niedługo jednak. Gwałtownie ze snu wyrwał ją skrzekliwy głos czarownicy:

- Wstawaj, leniuchu paskudny! Słońce wysoko, roboty huk a ty będziesz się wylegiwać?

I Małgosia na „ dzień dobry” oberwała kijem po grzbiecie. Szybko się więc ogarnęła i dopiero wówczas zauważyła brak Jasia.

- Gdzie jest Jasiu!!! - zakrzyknęła płacząc głośno. - Co z nim zrobiłaś, zła czarownico?!
- Milcz, smarkulo! I tak już Jasiowi nie pomożesz. Zamknęłam go w szopce, w lesie. Będziesz mu tam codziennie jedzenie nosić a gdy już się ładnie podtuczy, to wtedy - hi - hi - hi - wtedy go schrupię!
- Boże! - zapłakała Małgosia, ale zanim zdążyła jeszcze cokolwiek powiedzieć, już kij czarownicy wylądował na jej grzbiecie.
- Marsz mi do roboty! Wody nanosić, drew narąbać!
- Ale ... ja jestem głodna ...
- Głodna? Nie po to cię tu trzymam, abyś się objadała! Zabieraj się do roboty a gdy już wszystko zrobisz, weźmiesz się za gotowanie strawy dla braciszka. Już!

Cóż było robić? Małgosia, cały czas popłakując, wzięła się do pracy. Nosiła wodę, rąbała drwa, robiła porządki w chatce. A tak jej to szybko szło, że już niebawem chatynka wyglądała czysto i schludnie a tuż pod oknami leżała wielka sterta poukładanych drew. A gdy już i jedzenie dla Jasia było gotowe, wzięła garnek i poszła do leśnej szopy. Skulony Jaś płakał rzewnie, aż Małgosi serce krajać się poczęło.

- Nie płacz braciszku, coś razem wymyślimy...
- Jak możemy coś wymyślić, gdy siedzę na cztery spusty zamknięty a cóż ty sama jedna poradzisz przeciwko złej czarownicy?
- Opatrzność nad nami czuwa, Jasiu - powiedziała Małgosia. - Przecież gdybyśmy mieli zginąć, to już dawno by się to stało, okazji było mnóstwo.

Zgodził się na to twierdzenie Jaś, bo cóż innego mógł uczynić. Jedno go tylko pocieszało. Że codziennie widział się ze swoją ukochaną siostrzyczką, gdy ta jedzenie mu przynosiła. Ale też i każdego dnia pojawiała się zła czarownica aby sprawdzi, czy Jaś tyje. Że jednak wzrok, jak to czarownice, miała słaby, tedy za każdą swą bytnością kazała Jasiowi pokazywać palec. Jaś jednak, zaopatrzony przez Małgosię w kurzą kostkę, tę kostkę pokazywał czarownicy, przeto zdawało jej się, że wciąż jest chudy. Te fortele Jasiowi i Małgosi udawały się przez tydzień, potem drugi i trzeci. Po czterech zaś tygodniach zniecierpliwiona czarownica znów kazała Jasiowi pokazać palec.

- No, dzieciaku przeklęty, pokazuj, czy jesteś już tłusty!
- Oto i mój paluszek, spójrz, pomacaj.  
- Jakże to tak? To przecież nie może być twój palec! Toż on taki sam chudy jak na początku!Coś mi się tu nie zgadza!

I miała rację zła czarownica, gdyż Jaś ponownie miast palca pokazał jej kurzą kostkę. Czarownica zaś - jakeśmy to już raz rzekli - wzrok miała kiepski i czego nie wywąchała swoim paskudnym nochalem, tego zobaczyć nie mogła.

- Czuję, że oszukujecie mnie - zachrypiała - Już ja wam pokażę, co to znaczy kpiny z czarownicy! Małgosiu!!!
- Jestem - rzekła ogromnie przerażona rozwojem wypadków dziewczynka.
- Ruszaj mi natychmiast szorować ten wielki sagan, co na piecu stoi.
- Sagan? ... Ten wielki? A po co ci sagan? ...
- Jak to po co? Jeśli ten mały paskudnik mim, że pożera co dzień ogromne ilości jadła, nie tyje, tedy czasu szkoda. Ugotuję go! Hi! Hi! Hi1
- Boże! Już tylko ty nas możesz uratować! - zawołała Małgosia a Jaś okrutnie przerażony milczał.
- No, ruszaj się, brzydka dziewucho! A kiedy już sagan wyszorujesz, marsz mi do lasu narąbać drew. A wiele ich będzie trzeba, aby nasz Jaś dobrze się ugotował!
- Ratunku! - zawołała Małgosia w rozpaczy.
- Nie wołaj, serdeńko, nie wołaj. Tu cię nikt nie usłyszy. Tu ja mam władzę i kropka. A teraz - ruszaj do roboty! A ty, Jasiu, czekaj na mnie. Jak tylko Małgosia uwinie się z robotą - zaczniemy przygotowania do uczty!

Następnego ranka wszystko było już gotowe Sagan lśnił jak lustro, ogromny stos drew leżał przed chatką na kurzej nóżce a wstrętnej czarownicy ślinka ciekła na samą myśl o tym, co się stanie niebawem. Długo i starannie układała drwa pod saganem. Dokładnie odmierzała wodę nim wlała ja do kotła. A kiedy już Małgosia sądziła, że przyszła pora na najgorsze, czarownica nagle zmieniła plany.

- No, teraz, kiedy już wszystko do rozprawy z Jasiem przygotowane, teraz możemy zabrać się za rozpalanie ognia w piecu chlebowym.
- W piecu chlebowym?! - zapytała drżącym głosem Małgosia.
- A tak, serdeńko. Najpierw czeka nas pieczenie chleba. Zresztą ciasto już zarobione i tylko czeka, by ogień je zmienił w cudownie chrupiący bochenek chleba. Rozpalaj w piecu!

Ale nie chrupiący chleb marzył się okrutnej czarownicy. Tak na prawdę, postanowiła w owym chlebowy piecu upiec Małgosię. Plan jej był prosty. Gdy upora się z Małgosią, Łatwiej jej pójdzie z Jasiem, na którego zresztą czekał przecież już wielki sagan napełniony wodą. Ale Małgosia wiele się nauczyła podczas pobytu w domu na kurzej nóżce, więc łatwo przejrzała plany czarownicy. Jedno wiedziała na pewno - teraz bieg wypadków zależy od niej. Zapaliła więc ogień i pilnowała, aż piec rozgrzeje się do czerwoności.

W kącie chałupy panoszy się
Dumny i wielki chlebowy piec,
Dumny i wielki chlebowy piec.

Wciąż ogniem błyska, wściekły i zły,
W niebo z komina wyrzuca skry,
W niebo z komina wyrzuca skry.

Chlebowy piec, chlebowy piec
Wypieka co dzień rumiany chleb!
Chlebowy piec, chlebowy piec
Od wieków stu
Swój spłaca dług!
Wypieka co dzień rumiany chleb -
- Chlebowy piec, chlebowy piec!
Kafle misternie rzeźbione ma,
Dwa paleniska i ruszty dwa,
Dwa paleniska i ruszty dwa.

Wciąż ogniem błyska, dumny i zły,
W niebo z komina wyrzuca skry,
W niebo z komina wyrzuca skry.

Chlebowy piec, chlebowy piec
Wypieka co dzień rumiany chleb!
Chlebowy piec, chlebowy piec
Od wieków stu
Swój spłaca dług!
Wypieka co dzień rumiany chleb -
- Chlebowy piec, chlebowy piec!


Rozpaliła Małgosia ogień i pilnowała, aż piec rozgrzeje się do czerwoności Gdy już piec buchał żarem, czarownica powiedziała:

- No, a teraz Małgosiu właź do pieca i sprawdź, czy chleb już można wkładać.

Oczywiście czarownica liczyła na to , że zatrzaśnie za dziewczynką drzwi do pieca i będzie po wszystkim. Tymczasem Małgosia ociągała się, aż wreszcie rzekła:

- Jakże ja wejdę do tego wielkiego pieca, gdy w nim taki mały otwór?
- Mały otwór?! - zaskrzeczała czarownica - To te drzwiczki do pieca według ciebie są małe? Hi! Hi! Hi!
- Ależ ja naprawdę nie zmieszczę się w nich!
- Nie zmieścisz się? Ty głupia, krnąbrna dziewucho! Spójrz, toż w nich nawet ja mieszczę się znakomicie!

I czarownica wlazła do pieca kipiąc złością. Małgosia na to tylko czekała! Raptownie zatrzasnęła drzwi, zaryglowała je i nie zważając na wrzaski czarownicy, pognała uwolnić Jasia. Tymczasem czarownica darła się jak opętana, aż wreszcie dobry ogień uwolnił świat od kolejnego wstrętnego potwora. Małgosia otworzyła więzienie Jasia.

- O Boże! Jasiu! Jak ty wyglądasz!
- Jak wyglądam? Lepiej mi pomóż, bo zrobiłem się taki gruby, że chyba nie przecisnę się przez drzwi mojego więzienia!

I rzeczywiście. Jaś przez dni swego uwięzienia zaokrąglił się jak pączek, zrobił się wielki i rumiany niczym jesienne jabłko. Ledwie mógł objąć swoją siostrzyczkę, aby odtańczyć taniec tryumfu i radości.

- Małgosiu! Jesteśmy wolni!
- Jasiu ! Tak się cieszę!
- Już ani nam ani nikomu innemu nie zaszkodzi zła czarownica! A to tylko dzięki tobie, dzielna siostrzyczko!
- Och, Jasiu! Nareszcie jesteśmy wolni!

Radość nie miała końca. A kiedy już naściskali się, napłakali, naskakali ze wzruszenia, udali się do chatki na kurzej nóżce. I tu czekało na nich coś dziwnego. Otóż okazało się, że w skrzyniach i szafach spoczywa mnóstwo klejnotów, pereł najbielszych i całe stosy złotych monet. Jaś i Małgosia długo się zastanawiali, wreszcie wypakowali sobie kieszenie złotem i kosztownościami i zaczęli szykować się do drogi. Przy czym akurat powrót do domu wydawał się czymś znacznie trudniejszym, niż pokonanie złej czarownicy.

- Jasiu, braciszku, ale jak my odnajdziemy drogę?
- Nie wiem, Małgosiu, ale sądzę, że opatrzność nad nami na prawdę czuwa.
- Sądzisz, że uda nam się wrócić?
- Jestem o tym przekonany. Musimy się tylko do drogi odpowiednio przygotować, gdyż może ona być długa i trudna.
- Cóż więc mamy robić?
- Najpierw naszykujemy tyle jedzenia, ile zdołamy udźwignąć.
- I co jeszcze?
- Sprawdź tylko, czy zostało jeszcze mleko, którym czarownica mnie poiła.
- Cały dzban został.
- To weźmiemy jeszcze i to.

W ten sposób Jaś i Małgosia, niemiłosiernie obładowani, wyruszyli w drogę powrotną, zostawiając za sobą chatkę na kurzej nóżce i białego ptaka, który ich tam przywiódł, siedzącego na ułamanym kominie. Lecz zanim chatka zniknęła dzieciom z oczu, stało się coś dziwnego. Otóż biały ptak zamienił się w płomień i w jednej sekundzie zmienił chatkę w kupkę popiołu, który już po chwili rozwiał wiatr po lesie. Po złej czarownicy nie został nawet najmniejszy ślad. Dzieci zaś uparcie przedzierały się przez las, szukając drogi powrotnej do domu. W pewnym momencie Jaś zauważył, że las zrobił się bardziej gęsty, bardziej zielony, liście miały bardziej soczystą barwę.

- Małgosiu, wydaje mi się, że zbliżamy się do rzeki.
- Do rzeki? Żeby tylko nie była zbyt wielka i zbyt głęboka ...

I rzeczywiście. Za niedługą chwilę las się skończył i oczom dzieci ukazała się wielka, niebieska rzeka. Woda w niej zaś była głęboka i porywista.

Płynie rzeka z daleka,
Z rzeką woda ucieka
I odpływa gdzieś w dal.
Płynie rzeka - nie czeka,
Bo jej dola nielekka,
Bo unosi ze sobą swój żal.

W nieprzebranej zieleni
Szafir wody się mieni,
Wody wielkiej, szerokiej, bez dna.
W niej przegląda się słońce,
Słońce złote, gorące,
Pluskające swobodnie wśród fal.

Płynie rzeka z daleka,
Z rzeką woda ucieka
I odpływa gdzieś w dal.
Płynie rzeka - nie czeka,
Bo jej dola nielekka,
Bo unosi ze sobą swój żal.

Spójrz w tę wodę przeczystą
A zrozumiesz to wszystko,
Tajemnicę skrywaną od lat.
Zanurz w rzece tej dłonie
A wnet serce zapłonie
I zrozumiesz, jak piękny jest świat.

Płynie rzeka z daleka,
Z rzeką woda ucieka
I odpływa gdzieś w dal.
Płynie rzeka - nie czeka,
Bo jej dola nielekka,
Bo unosi ze sobą swój żal.


Poszukajmy jakiej kładki, albo mostu - zaproponował Jaś. Ale mimo, że przeszli spory kawał drogi, przeprawy przez rzekę nie znaleźli. Usiedli więc zmęczeni, postanawiając odpocząć. A że od dawna niczego w ustach nie mieli, tedy zabrali się za pałaszowanie zapasów, zabranych  z domu na kurzej nóżce. Kiedy tak jedli, aż im się uszy trzęsły, podpłynęła do nich kaczka. Kaczka złotopióra, śliczna jak z obrazka. Jaś spojrzał na nią z zaciekawieniem. Wydało mu się, że kaczka prosi o jedzenie. Odłamał więc ze swojego kęsa i rzucił kaczce. To samo za chwilę uczyniła Małgosia. A że dobre serce i dobre uczynki wynagradzane bywają zawsze, zwłaszcza gdy człowiek się nagrody nie spodziewa, tedy stało się to, co stać się musiało. Złota kaczka zamieniła się w ogromna łódkę, która na swym grzbiecie pomieściła rozradowaną Małgosię i szczęśliwego Jasia i popłynęła z nimi na drugi brzeg. Tam dzieci pięknie kaczce podziękowały i udały się w dalszą drogę. Już niebawem Jaś zakrzyknął:

- Małgosiu! Coś dziwnego, ale ja czuję ...
- I mnie się też wydaje, że znam ten las!
- Tak! To nasze rodzinne strony!
- I spójrz, już nasz dom widać1
- Pędźmy, ile sił!

I dzieci szybko pobiegły przed siebie, ile tylko zostało im sił w znużonych drogą nogach. Za chwile też przekroczyły próg swego domu. Za stołem siedział ojciec, wielce przygnębiony. Ale na widok Jasia i Małgosi zerwał się i rzucił na dzieciaki. Ściskał je z całej mocy a łzy ciekły mu po twarzy jak strumyczki.

- Dzieci moje biedne! Dzieci kochane!
- Tatku! Tatku!
- Ile ja za wami łez wypłakałem! Ile wyrzutów sumienia nawiedzało mnie!
- Już dobrze, ojcze, czas uleczy wszystkie smutki.
- Jaki ja byłem niemądry i zły. Dlaczego posłuchałem podszeptów waszej macochy?
- A gdzie ona? - zapytała Małgosia.
- Gdzie ona? Dosięgła ją kara sroga i okrutna. Poszła któregoś dnia do lasu, też zmyliła drogę i rozszarpały ją wilki. Nic po niej nie zostało. Ale najważniejsze, że wy jesteście cali i zdrowi. Będziemy mieli teraz dość czasu, aby naprawić zło, które na was sprowadziłem. A biedą się już nie martwię. Cóż komu po dostatku, gdy sam, opuszczony i trapiony przez sumienie?
- Najważniejsze, że jesteśmy razem! - powiedziała Małgosia.
- Słusznie, bo razem z biedą damy sobie prędzej radę.
 
A wtedy Jaś i Małgosia wysypali z kieszeni klejnoty i złoto zabrane złej czarownicy. Cała trójka nie posiadała się z radości. I w ten właśnie sposób zakończyła się nasza opowieść. Opowieść o uległym ojcu, złej macosze, wstrętnej czarownicy a przede wszystkim o Jasiu i Małgosi.


I ja tam także byłem,
Śpiewałem i tańczyłem
I miód i wino piłem
I świetnie się bawiłem.

Lecz bajka się skończyła,
Rozstania przyszedł czas,
Choć jeśli tylko zechcesz,
Posłuchać możesz jeszcze raz.

I być tam gdzie ja byłem,
Śpiewałem i tańczyłem,
Gdzie miód, małmazję piłem
I świetnie się bawiłem!

KONIEC

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl