Top » Katalog » Opowieści z Biblii »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
OPOWIADANIE O JONASZU
 

Ludzie nieraz mówią, że są rzeczy, o których się nawet filozofom nie śniło. Być może i to opowiadanie, które właśnie zaczęliśmy, jest przykładem takiej opowieści. Opowieści, z której wnioski nasuwają się same. A ten wstęp był bardzo potrzebny, gdyż tak do końca nie wiemy, ile w opowiadaniu o Jonaszu tkwi prawdy. Być może to tylko przypowieść, mająca pokazać, jak dobry jest Bóg, który umiłował nie tylko naród wybrany, ale wszystkie plemiona zamieszkujące Ziemię. Choć ludzie uczeni odnajdują w historii ślad istnienia naszego bohatera.  Ale po kolei. Oto za panowania króla izraelskiego Jeroboama, który władał blisko osiemset lat przed Chrystusem, żył prorok Jonasz. Jego ojcem był Amittaj, a pochodził on z Gat-Hefer w Galilei. Któregoś dnia objawił mu się Bóg i rzekł:

- Jonasz, przebudź się!
- Boże Wszechmocny!
- Tak, to właśnie ja, Bóg twój.
- Wzywałeś mnie, maluczkiego?
- Tak. Jonaszu, pragnę, abyś spełnił moją prośbę. 
- Słucham, panie. . .
- Słyszałeś o mieście wielkim i potężnym, które nazywają Niniwa?
- Słyszałem! Ponoć mury tego miasta maja przeszło dwanaście kilometrów!
- A cóż dla mnie mogą znaczyć jakieś tam mury...Wszak nie mury są powodem mego gniewu. . .
- Więc i ty...Słyszałem, panie, że lud zamieszkujący Niniwę. . .
- Ludzie ci są wyjątkowo źli i na karę surową zasługują.
- Boże, a więc i do ciebie dotarły opowieści o czynach mieszkańców Niniwy? Czyż więc prawda jest to, co ludzie powiadają?
- Właśnie dlatego pragnę cię wysłać do owego miasta, abyś przestrzegł jego mieszkańców, że czynią źle. Choć na poprawę nie liczę...
- Przestrzec ich?  Zatem ufasz, Boże w ich sumienia?
- Słuchaj uważnie do końca. Otóż powiesz im, że jeśli czterdzieści dni przejdzie a oni nie zmienią swego życia - zgładzę to miasto!
- Słyszałem o Niniwie rzeczy straszne, czy jednak ...panie! . . .
- Idź i uczyń, co ci nakazałem!

Jonasz wpatrywał się jeszcze w pełne obłoków niebiosa, ale nie ujrzał już na nich oblicza Boga. Rozejrzał się uważnie dokoła i nagle. w jego sercu zagościł strach. Pomyślał sobie, że nie uwierzą mu, iż jest posłańcem Boga i wyśmieją. Zapewne nazwą go także fałszywym prorokiem, lub uczynią jeszcze coś gorszego... Choć z drugiej strony Jonasz był pełen oburzenia dla mieszkańców Niniwy i nie wiedzieć czemu - życzył im jak najgorzej. Lecz z drugiej strony, gdy pomyślał sobie, co go czeka ze strony Mieszkańców Niniwy, gdy powie, że przychodzi  z ostrzeżeniem...Jednocześnie obezwładniała Jonasza bojaźń przed Bogiem. Cóż miał uczynić? Postanowił uciec jak najdalej od Boga, postanowił, że ucieknie ...od samego Boga!!! Udał się więc do portu i wsiadł  na  pierwszy statek, który odpływał do hiszpańskiego portu Tarszisz. Byle dalej!!!

- Kapitanie!
- Tak?
- Masz wolne miejsce na statku?
- Może i mam, ale to cię będzie kosztować, podróżniku!
- Niech kosztuje, ile musi. Powód mam wielki i ważny, żeby popłynąć jak najdalej. Kto wie - może i na koniec świata? . . .
- No, no, a to ci dopiero desperat!  Skoroś bogaty i grosza ci nie żal - wsiadaj!
- Dzięki, ci kapitanie!
- Hola! Pierwej daj mi sakiewkę złota, bo inaczej...
- Dobrze,już dobrze! Oto i należne ci złoto!
- Odpływamy rano, tuż po wschodzie słońca! ! !
- Wedle rozkazu!

Ale kapitanowi nie przypadł do gustu pasażer, który najwyraźniej przed kimś uciekał. Postanowił mieć na niego szczególne baczenie.Tymczasem statek wypłynął z portu i powoli pruł morskie fale, kierując się ku odległym brzegom Hiszpanii. Pierw pogoda dopisywała, więc podziwiano morską toń, zachwycano się rysunkiem obłoków na niebie. Ale trzeciego dnia zerwał się nieoczekiwanie wiatr, który zamienił się w ogromny sztorm. Burza miotała statkiem jak łupinką orzecha. Na żeglarzy padł blady strach. Poczęli się głośno modlić - każdy do swego boga. Ale bez skutku. Wiatr wiał coraz zacieklej.

- Kapitanie! Modlimy się wszyscy żarliwie! Modlimy się każdy do swego Boga! Jednakowoż burza wciąż większa i większa! Widać nie nasi bogowie spowodowali tę nawałnicę!
- Pewnie! Modliliśmy się od świtu!
- Każdy solennie wyznał swe przewinienia i obiecał poprawę! Mój bóg zapewne mi przebaczył!
- Spokój! Cisza! Dajcie mi pomyśleć...
- Kapitanie, a może jakiś inny bóg postanowił ukarać swojego wyznawcę? . . .
- Jakże to?  Przecie jesteśmy tu wszyscy na pokładzie i każdy się modlił! . . .
- Kapitanie! Rzućmy monetę! Jeśli upadnie twarzą ku pokładowi - winien boskiego gniewu nie znajduje się pośród załogi, jeno śród pasażerów naszego statku!
- Dobrze mówisz! Rzucaj monetę!
- Upadła twarzą na pokład!
- A więc to ktoś spośród pasażerów!
- Rzucajmy dalej! Jeśli znów tak samo upadnie - winny jest pod pokładem z prawej strony!
- Rzucam! O, nie z prawej...
- Więc z lewej?
- Rzucę raz jeszcze... Cóż to? Z prawej też nie?! To któż, u kaduka, jest sprawcą tej burzy?!
- Poczekajcie! Przecież tuz przed rejsem przyjąłem na pokład jeszcze jednego pasażera...
- Któż to?!
- Zowie się Jonasz. I...
- Mów,kapitanie!
- I wziął kajutę na dziobie!!!
- To on! To Jonasz jest przyczyną tej nawałnicy!
- Zaraz!  Zaraz! ! !
- Przyprowadzić go na pokład!
- Przyprowadzić, póki nie jest jeszcze za późno!
- I niech mówi całą prawdę!!! Bo utoniemy...

Jonasz tymczasem, przekonany, że w ten sposób ujdzie boskiej uwadze, spał spokojnie na dnie okrętu. Wielce się wystraszył, gdy marynarze zbudzili go z drzemki. Nie było rady - musiał się przyznać, że uchybił woli Pana Boga, że uciekł przed wyznaczonym zadaniem ostrzeżenia Niniwy. Marynarze oburzyli się okrutnie.

- Wyrzucić za burtę!
- Precz z nim!
- To jego bóg gniewa się i sztorm zesłał! ! !
- Wyrzucić!  Szybko! 
- Inaczej - zginiemy!
- Uspokójcie się, żeglarze!  Moja to wina i mój grzech wielki! Jestem Hebrajczykiem i odmówiłem posłuszeństwa Bogu Jedynemu. Macie prawo mnie wyrzucić za burtę, jednakże miejcie choć odrobinę litości!
- Litości? A gdzież ty miałeś litość, narażając nas i ten statek na niechybny koniec?
- Za burtę z nim!
- Za burtę!

Nawet nie zdążył dokończyć przedstawiania swoich racji, a już wzleciał w powietrze, rzucony przez marynarzy prosto w skłębione odmęty. I cóż, stało się tak, jak sądzili: morze gwałtownie ucichło. Rejs mógł odbywać się dalej w spokoju i bezpiecznie. Bez Jonasza, który wpadł do wzburzonej wody i - jak głosi opowieść - został połknięty przez olbrzymią rybę. Tu stał się jednak cud i Jonasz przez trzy dni przebywał we wnętrznościach morskiego stwora bez uszczerbku dla swego życia. Trzeciego dnia potężna ryba wyrzuciła nieszczęśnika z głębin swego cielska. Jonasz wylądował na piaszczystym brzegu. Natychmiast padł na kolana i - pewien już władzy boskiej - począł się modlić:

- Gdy życie we mnie ustawało, wspomniałem na Boga i moja modlitwa dotarła do ciebie! Chcę ci złożyć ofiarę i spełnić, co obiecałem. . .
- Cóż, Jonaszu, postąpiłeś niecnie, lecz daruję ci jeszcze i tym razem!
- Dzięki ci, panie...
- Powiedz mi jednak, czy teraz wykonasz mojej polecenie, czy znów będziesz usiłował uciec ode mnie?
- Daruj, Boże, mnie grzesznemu, ale od tej pory wykonam każdy twój rozkaz...
- Idź więc do Niniwy i ogłoś, ze miasto zginie, gdyż wielce grzeszą jego mieszkańcy!
- Tak, panie, uczynię, jak zechcesz!  Zresztą...pewnie sobie na to rzeczywiście zasłużyli!!!

Jonasz wyruszył do Niniwy, która okazała się być miastem wielkim i rozległym. Powiadają, że trzeba było trzech dni, aby ją obejść. Po całym dniu wędrówki Jonasz zwołał część mieszkańców i ogłosił im wolę Boga. Nawet nie starał się ukryć, że sprawia mu to przyjemność, że występuje z woli Boga.

- Ludu Niniwy!  Jestem Hebrajczyk Jonasz, syn Amittaja z Gat-Hefer. Bądźcie pozdrowieni!
- Witaj i ty, wędrowcze, choć innej jesteś narodowości. Mów, co cię sprowadza!
- Jestem posłańcem Boga!
- Co on mówi? Ha, ha, ha!
- Nie słuchać go! To błazen!
- Cicho!  Dajcie mu skończyć! Może rzeczywiście chce nam powiedzieć coś ważnego.
- Za dni czterdzieści Niniwa obróci się w perzynę! Za wasze występki, za nieprawości wasze, za uchybienie bożym przykazaniom!
- Co mówisz? . . .
- To nie może być! . . .
- On sobie chyba z nas kpi?
- Niech mówi dalej. . .
- Cierpliwość boska i wyrozumiałość też mają swe granice! Bóg rzekł, abym poszedł do was i oznajmił, że za czterdzieści dni zginie miasto i wszyscy jego mieszkańcy! ! !

Za moment stało się wszystkim jasne, że Jonasz przybywa z ważnymi nowinami. Ustały śmiechy i docinki. Dreszcz przebiegł przez zgromadzonych. A wieść o słowach Jonasza lotem błyskawicy obiegła miasto i dotarła do samego króla Niniwy. Natychmiast rozkazał on wszystkim czynić pokutę i błagać Boga o łaskę. Jonasz tymczasem udał się na wzgórza okalające miasto i z nieukrywaną radością oczekiwał na efekty gniewu bożego. Tymczasem jednak mieszkańcy Niniwy wdziali na siebie pokutne worki i na znak żałoby - jak to było w miejscowym zwyczaju - usiedli w popiele wygasłych ognisk, głośno zwodząc. Nawet swoje zwierzęta ubrali w takie same pokutne worki i przestali je karmić i poić.  Bóg zaś, widząc to wszystko, ulitował się nad miastem i odstąpił od zamiaru zburzenia jego murów. Radość zapanowała wielka I wszyscy dziękowali Bogu za jego łaskę. Tylko jeden Jonasz był zawiedziony, że Bóg nie spełnił swej groźby wobec Niniwy. Obawiał się - i słusznie - że mieszkańcy potraktują go jak fałszywego proroka. Tym Bardziej, że sobie samym przypisali całą zasługę za przebłaganie Boga, nie zaś Jonaszowi, który przybył ich ostrzec. Jonasz więc, czując się ośmieszony, ukrył się we wschodniej części miasta. Padł na kolana i wyrzucał Bogu odstąpienie od kary. 

- Panie Boże, tego właśnie się obawiałem! Przed tym właśnie chciałem uciec do Tarszisz na owym statku!
- Jonaszu, cóż mówisz? !
- Czyż nie wzięto mnie za fałszywego proroka? Czyż nie myślą wszyscy mieszkańcy Niniwy, że ich oszukałem? Przecież miałeś zburzyć miasto?
- Jak śmiesz mnie pouczać, jak śmiesz wyrokować, czy postąpiłem dobrze, czy źle? Czyż wiesz, co to miłosierdzie?  Czyż wiesz, co to przebaczenie win?
- E! Lepiej mi umrzeć, niż żyć z takim wstydem. . . Zostanę tu, w samotności. . .

Bóg zostawił nieszczęsnego Jonasza, ale widząc, że słońce praży niemiłosiernie głowę jego sprawił, że w jednej chwili wyrósł nad nim wielki krzak rycyny. W cieniu owego krzaka siadł Jonasz i czekał. Sam nie wiedział na co. Ale cóż, nocą krzak został podgryziony przez złośliwego robaka, pełzającego w ziemi i w jednej chwili rycynowy krzak usechł.

- Mam tego dość!  Nie chcę już żyć! Krzak usechł, więc niech i mnie słońce spali!
- Porzuć swoją złość, Jonaszu! Tak się nie godzi!
- Bo i gniew jest we mnie straszny na ten krzak rycyny, który usechł, miast dawać mi cień!
- Widzisz, i w tym jest cały sens tej historii!
- Nie rozumiem. . .
- Powiedz prawdę - żal ci krzewu?
- No, żal. . .
- A przecie ani kropli swego potu nie poświęciłeś na jego hodowlę.
- Prawda, to ty, Boże stworzyłeś ten krzak w jednej chwili. . .
- Nie pracowałeś, aby go uprawić?
- Nie. . .
- Nie nawoziłeś?
- Nie. . .
- I wodą nie zraszałeś, aby rósł wysoko?
- Też nie. . .
- A przecie żal ci tego krzaka?
- Żal. . .
- Widzisz!  Tedy nie dziw się Bogu twemu, że żal mu się zrobiło wielkiego miasta Niniwy i mieszkańców jego!
- Przecie źli byli i na karę zasłużyli?
- Ale potrafili nawrócić się i szczerze żałować złych postępków!

Czy Jonasz zrozumiał? Czy zrozumiał, że Bóg jest nie tylko groźnym sędzią, że nie tylko potrafi zapałać gniewem słusznym i wielkim? Że Bóg okazuje się często być bogiem miłości, potrafił wybaczyć i darować? Nawet tak złym ludziom, jak mieszkańcy Niniwy? Czy więc Jonasz zrozumiał? O tym już biblia nie wspomina.

Ludzie wstydzą się  dobroci,
Chociaż w niej jest życia sens,
Bo kto sercem umie patrzeć,
Tylko ten człowiekiem jest.

Świat ukrywa złość starannie,
Lecz wciąż tyle jej wśród nas
I gniew naszym towarzyszem
I wciąż rośnie w każdym z nas.

A gdzież jest serce, gdzie sumienie,
A gdzie jest rozpacz, żal i ból?
Gdzie jest serdeczne przebaczenie,
Oręż najlepszy przeciw złu?
Gdzież więc jest serce, gdzie sumienie,
Bo przecież słabość - ludzka rzecz
I to przez miłość i cierpienie
To nasze życie życiem jest!
Gdzież więc jest serce, gdzie sumienie?
Ten kto nie czuje, nie wie nic!
Więc może raz, na przekór światu -
-  Nie próbuj swoich uczuć kryć!

Ludzie wstydzą się miłości,
Ukrywają swoje łzy,
Bo uczucia dziś nie w cenie
I nie znaczą prawie nic.

Świat nie lubi wcale dobra,
Obojętnym woli być,
Bo nieczułość to znak czasu,
To nieszczęście naszych dni.

A gdzież jest serce, gdzie sumienie,
A gdzie jest rozpacz, żal i ból?
Gdzie jest serdeczne przebaczenie,
Oręż najlepszy przeciw złu?
Gdzież więc jest serce, gdzie sumienie,
Bo przecież słabość - ludzka rzecz
I to przez miłość i cierpienie
To nasze życie życiem jest!
Gdzież więc jest serce, gdzie sumienie?
Ten kto nie czuje, nie wie nic!
Więc może raz, na przekór światu -
-  Nie próbuj swoich uczuć kryć!

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl