Top » Katalog » Piosenki »
Kategorie
    Piosenki (669)
    Przysłowia Radiowe (58)
    Rewia Viva (7)
    Smoleniowe Bajanie (1)
    W Karzełkowie (7)
    Pastorałki (21)
    Bajki (14)
    Opowieści z Biblii (7)
    Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
    Baśnie i Legendy Polskie (9)
    Felietony Gazetowe (36)
    Inne (3)



Wykonawcy
TARZAN WŚRÓD MAŁP
 

Po globusie błądzisz palcem,
W lot przemierzasz lądów sto,
Gdzie przygoda wielka czeka
Hen, za siną mgłą!
Hen, za siną mgłą!
Hen, za siną mgłą!

Dolinami i górami,
Wciąż za slajdem nowy slajd,
Coraz dalej, coraz prędzej,
Gdzie poniesie wiatr!
Gdzie poniesie wiatr!
Gdzie poniesie wiatr!

Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!
Nieś mnie, skrzydlata,
Na krańce świata,
Po horyzontu kres!
Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!

W myślach liczysz kontynenty,
Oceany, wstęgi rzek,
Dokądkolwiek wzrok poniesie,
Chcesz prześcignąć czasu bieg!
Chcesz prześcignąć czasu bieg!
Chcesz prześcignąć czasu bieg!

Auta, statki, samoloty,
Nieskończony nigdy rejs -
- Tam swobodne myśli biegną,
Gdzie nadziei iskra jest!
Gdzie nadziei iskra jest!
Gdzie nadziei iskra jest!

Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!
Nieś mnie, skrzydlata,
Na krańce świata,
Po horyzontu kres!
Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!

Zdarzyło się to bardzo dawno temu, kiedy jeszcze świat wydawał się tak ogromny, że aż nieogarniony. Nie to co dziś, kiedy cała Ziemia jest jak wioska, w której się wszyscy znają i skąd wszędzie blisko.  Cóż, trzysta lat temu nie taka była technika, nie takie pojazdy a i ludzie byli zupełnie inni. Pewnie dlatego historia, którą chcę wam opowiedzieć wyda się tak nieprawdopodobna. Wtedy było o tym wydarzeniu głośno i wszyscy byli przekonani, że to co się stało, stało się naprawdę.  A tak naprawdę. . . Ale wracajmy do naszej opowieści. Na statku, noszącym dumną, choć obco brzmiącą nazwę FUWALDY, płynącym z Europy gdzieś tam, hen na koniec świata, wybuchł bunt. Zaczęło się, jak zwykle w takich razach, od drobnej awantury miedzy kapitanem a którymś z najemnych marynarzy.

- Marynarzu. jak masz na imię?
- Alan, a bo co?
- Jak śmiesz tak się zwracać do swego kapitana?! Za to, że wszcząłeś bójkę z oficerem - do aresztu!
- Co? To przecież on pierwszy chwycił za nóż! Ja mu tylko odpowiedziałem pięknym za nadobne!
- Milczeć! Do paki!
- Oj, kapitanie, uważaj, bo miarka się przebierze! Od  trzech dni załoga nie dostaje racji żywnościowych, od miesiąca nie wypłacono nam żołdu. . .
- To jeszcze nie powód, aby sięgać po nóż i prowokować bójki! A poza tym jesteś bezczelnym i krnąbrnym durniem! Areszt o chlebie i wodzie!!!
- Kapitanie! Kapitanie! Tak się nie godzi! Chcemy jeść, Chcemy pieniędzy!
- Chcemy sprawiedliwości!!!
- Areszt i koniec! A wy, głupia hałastro. . .
- Pojmać kapitana! Dość już poniewierki!!!
- Zabić go!!!

Niestety, wybuchły walki, kapitan został pojmany i zabity. Taki też los spotkał pozostałych oficerów. Statek długo błądził po tropikalnych morzach, aż wreszcie w oddali ukazała się wyspa. Wtedy herszt buntowników rozkazał przyprowadzić jedynych ocalałych pasażerów - Johna i Alicję Greystoke.

- Wykazaliśmy, zupełnie niepotrzebnie zresztą, wystarczająco dużo łaski wam, szlachetnie urodzonym durniom z Londynu. Tylko dlatego, że żal nam było Johnie Greystoke twej młodej żony, uszliście z życiem z tej całej awantury. Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy!
-   A cóż jesteśmy winni temu, ze kapitan was źle traktował i źle karmił? Byliśmy jedynie przypadkowymi pasażerami. Cóż zamierzacie z nami zrobić?
- Widzisz te dziką wyspę? Dajemy wam szansę przeżycia!
- Ależ to zbrodnia!
- Milczeć! Macie tu suchary i nieco suszonego mięsa, weźcie swoje kuferki i wynocha ze statku!
- Źle czynisz! Jestem znaną w Londynie osobą i nikt wam nie daruje tej zbrodni!
- Dość! Marynarze - zawieźć ich na brzeg i zostawić! Powodzenia! He, he, he!!!

Długo John i Alicja spoglądali z bezludnego brzegu na oddalającą się szalupę, a potem na niknące na horyzoncie żagle. John był przerażony, a Alicja tylko cicho płakała. John szybko jednak otrząsnął się i przemógł wściekłość.

- Alicjo! Zostań tu, przy naszych kufrach, a ja spróbuję zorganizować jakiś dach nad głową, zanim przyjdzie noc.
- Czyż nie słyszysz tych straszliwych głosów, dochodzących z dżungli?! To dzikie zwierzęta! Rozszarpią nas na kawałki!!!
- Uspokój się, kochanie! Panika niczego nie zmieni i w niczym nie pomoże. Choć. . . Tak, chyba masz rację!
- Co, co wymyśliłeś?
- Zanim odejdę, rozpalimy ogień, to na pewno odstraszy dzikie zwierzęta i będziesz mogła spokojnie rozejrzeć się, co nam pozostawili ci łajdacy i czy uda się z tego przygotować jakiś posiłek!
- Ale obiecaj, że nie odejdziesz daleko i że szybko wrócisz!
- Obiecuję, głuptasku! No, bywaj!

John naznosił palmowych liści i zbudował z nich prymitywny szałas, co pozwoliło im przetrwać pierwsza noc. Z biegiem czasu na plaży stanął mały, acz solidny domek z egzotycznych dla Johna drzew. Zagospodarowali się, przyzwyczaili i mijały dni - jeden za drugim, wolno, niespiesznie, ale nieubłaganie. Każdego dnia usilnie wyglądali statku, ale bez skutku. Zrozumieli po prawie roku, że tu jest ich dom i tu przyjdzie im spędzić życie. Po przeszło roku bytowania w dżungli Alicja urodziła ślicznego mocnego syna.  Ale nie zdążyła nawet mu nadać imienia, bo niebawem umarła. John wychowywał syna sam. Któregoś dnia. . .
 
- Ani chybi tam, w zaroślach, mignęła mi jakaś wielka postać. . . Czyżby to jedna z tych małp, które widywałem na odległych wzgórzach? Tylko, ze to zwierze jest niezwykłych rozmiarów. . . Nie daj boże, aby przyszło mu do głowy napaść na mnie. . . A jednak!!! Poczekaj, wielka małpo, już ja ci pokaże, jak walczą prawdziwi londyńczycy!!!  No, chodźże tu. . .

Niestety, nawet nie zdążył dokończyć zdania, gdy padł pod ciosem olbrzymiej małpy imieniem Kerak.  To był król stada, potężny i gwałtowny! John leżał teraz na ziemi martwy, a Kerak rozglądał się dookoła. Nagle usłyszał kwilenie niemowlęcia! Wpadł do domku i porwał dziecko na ręce! Za chwile pędził z nim przez dżunglę do swojego stada. Pobiegł wprost do swojej siostry Kali, której lew porwał przed tygodniem dopiero urodzone małpie dziecko.

- Kali, spójrz, co ci przyniosłem!
- Co. . . co. . to jest?!
- To dzieciak białego człowieka, którego zabiłem! Zajmij się tym maleństwem!
- Jaki on podobny do. . . Chyba serce mi pęknie z żalu za moim synkiem. . .
- Weź to dziecko i chowaj jak swoje!

To, co się teraz wydarzyło, było najbardziej zadziwiające w tej całej historii. Otóż ludzkie niemowle, płaczące niemiłosiernie, przytuliło się nagle do małpiej mamki i poczęło ssać pierś! Robiło to tak gwałtownie, tak łapczywie, że nie ulegało wątpliwości, iż chcę przeżyć za wszelką cenę. I rzeczywiście - pod troskliwą opieką mamki Kali rósł szybko i nim minęło kilka lat, przeobraził się w pięknie rozwiniętego, muskularnego młodzieńca. Jedyne, co różniło go od stada małp, to gładka, nieowłosiona skóra i. . . Właśnie! Coś, co sprawiało, iż zdecydowanie wyróżniał się ze stada. A była to po prostu ludzka inteligencja! Dali mu imię Tarzan, co w małpim dialekcie oznaczało białą skórę. Tarzan, ciągniony tam jakimś dziwnym instynktem, zapuszczał się coraz częściej w okolice domu Johna Greystoke - swojego ojca. Tego dnia postanowił podejść jeszcze bliżej. . .

- Ciekawe, co jest takiego w tej budzie, którą podobno zamieszkiwał biały człowiek? Dlaczego tak często tu przychodzę? Inne małpy w ogóle się tym nie interesują. . . Może wejdę do środka?. . . My, małpy, mieszkamy zupełnie inaczej! O, co to jest? Takie błyszczące ostrze i rękojeść! Uj!!! Skaleczyłem się tym paskudztwem! Ale. . . To zapewne broń białego, może się przyda. . . Ot choćby przeciw tej podłej lwicy Saborze! Gdyby tak przeciwstawić jej pazurom to ostrze? Oj, niech się ma na baczności!!!

Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!
Nieś mnie, skrzydlata,
Na krańce świata,
Po horyzontu kres!
Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!

Tarzan rósł niesamowicie szybko. Godzinami potrafił pływać w ukrytych w dżungli zimnych jeziorkach, skakał jak wiewiórka z liany na lianę. . . Był szybki, silny i niewiarygodnie bystry.  Któregoś dnia spotkał na swej drodze słonia Tantora.

- Witaj słoniu! A dokąd to drogi prowadzą?
- Witaj Tarzanie! Jesteś najdziwniejszą małpą, jaką w życiu widziałem!
- A cóż we mnie takiego dziwnego?
- Nie wiem, ale nie jesteś tak beznadziejnie bezczelny, jak twoi bracia ze stada, nie jesteś zaczepny, jak oni, wreszcie. . .
- No, co wreszcie?. . .
- Nie powiem, że jesteś mądry, bo mądry może być tylko słoń, ale. . .
- No nie, zarozumialcze, tu już przesadziłeś!
- . . . Ale jest w tobie coś, co czyni cię miłym, grzecznym i uprzejmym. Jak gdybyś nie był małpą, a. . .
- A kim?. . .
- Nieważne! Pozwól jednak, że zaproponuję ci serdeczną przyjaźń!
- To dla mnie prawdziwy zaszczyt!!!

I odtąd zostali przyjaciółmi na śmierć i życie, co wzbudzało w małpiej braci szczególną niechęć. Najbardziej rozzłościł się goryl Bolgani, który postanowił rozprawić się z Tarzanem przy lada okazji.  Tymczasem Tarzan coraz częściej zaglądał do opuszczonej chaty człowieka, który był przecież jego ojcem. . .

- To niesamowite, ale nie mogę powstrzymać ciekawości! Coś każe mi tu wciąż przychodzić! Ostatnio zabrałem owego „białego kła” człowieka,  który to kieł nazywany jest przez słonia Tantora nożem. Zobaczmy, co tu jeszcze jest ciekawego? Choćby to? Takie kolorowe, jak gdyby ktoś połączył palmowym sznurkiem liście, na których widnieją jakieś kolorowe obrazki, zupełnie niezrozumiałe. . . Pod każdym obrazkiem jakieś dziwne czarne robaszki. . . Jakby plamki, tyle, że regularne i powtarzające się. . . Dziwne!

Jak się zapewne domyślacie, Tarzan znalazł prawdziwy elementarz z rysunkami. A owe „robaczki”, to nic innego, jak literki! Widać jednak, ze Tarzan był niezwykle bystry, gdyż po jakimś czasie nauczył się nawet odczytywać owe napisy!

Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!
Nieś mnie, skrzydlata,
Na krańce świata,
Po horyzontu kres!
Ahoj - przygodo!
Prowadź mnie z sobą
Nieznaną drogą!
Ahoj - przygodo!
Szlakami zdarzeń,
Śladami marzeń
Przygodo, prowadź mnie!

Ale wracajmy do chaty Johna Greystoke.  Gdy Tarzan wychodził, unosząc z sobą elementarz i uprzednio zabrany nóż, natknął się nagle na potężnego goryla Bolgani, który postanowił raz na zawsze skończyć z Tarzanem.

- Dość już tego! Dość twojej przyjaźni ze słoniem, dość zajmowania czołowej roli w stadzie!
- Bolgani, przecież to ty masz opinie najpotężniejszego w stadzie!
- Postanowiłem raz na zawsze zrobić z tobą porządek! Stawaj do walki!!!
- Ależ Bolgani, jesteś starszy, większy, silniejszy. . . A poza tym - cóż ci uczyniłem? Czyżbyś był zazdrosny?!. . .

I te słowa przelały czarę goryczy. Bolgani rzucił się z całym impetem na Tarzana i długi czas tak się siłowali.  Nie ulegało wątpliwości, że los Tarzana jest  z góry przesądzony.  Owszem, był silny, zwinny, ale Bolgani to olbrzym! Coraz więcej ran na ciele Tarzana sprawiało, ze sił mu ubywało i. . . I wtedy dobył noża, owego ”białego kła”! Za moment Bolgani leżał martwy u stóp Tarzana. Ten jednak był tak ciężko ranny, że stracił przytomność. Gdy się ocknął, leżał pod drzewem, wachlowany przez swojego przyjaciela - słonia Tantora.

- Ty głupcze! Ty młodziku dziki! Jak mogłeś porwać się na Bolganiego? Przecież to była pewna śmierć!
- Widać nie taki mi pisany los, bo Bolgani leży martwy. O, patrz!. . .
- Ani nie waz mi się ruszać, dopóki wydobrzejesz. A w ogóle, to naucz się rozumu, zanim głupio zejdziesz z tego padołu.  Masz tu nasz cudowny lek! Te zioła sprawią, że szybko staniesz na nogi. 

I rzeczywiście, nie minęły dwa dni, a Tarzan stanął na nogi. Tymczasem po dżungli gruchnęła przerażająca wieść -  po raz pierwszy w dżungli osiedliło się ludzkie plemię! Plotka, która rozeszła się wśród małp, głosiła, że owe dwunożne istoty są niezwykle okrutne i mają przerażającą broń, która zabija w oka mgnieniu. Tarzan potraktował to jako jeszcze jedną, szybko rozchodzącą się wiadomość, niezbyt sensowną i co najważniejsze - niezbyt prawdziwą. Tymczasem. . .

- Tarzaaan! Tarzaaan! Dziki człowiek zabił twoja matkę Kalę!!!
- Co? Gdzie? Kiedy? To nie prawda!
- Plemię Kulonga rozłożyło się nieopodal wodospadu i jeden z wojowników zapuścił się aż tu w poszukiwaniu pożywienia. Na skutki nie trzeba było długo czekać! Pod palmą znaleziono twoją matkę nieżywą. . . W jej piersiach tkwiło to dziwne narzędzie, ostre, długie i z piórami na końcu. Podobno plemię Kulonga nazywa te dziwne przedmioty strzałami. . .
- Moja biedna matka! Moja kochana Kala!!!

Tarzan poprzysiągł Kulonga zemstę. Zachodził pod ich siedziby codziennie. Podglądał ich obyczaje, broń. Nauczył się produkcji łuków, nauczył się przygotowywania trucizny, w której maczali Kulonga strzały swoich łuków. Po tygodniu zaczaił się na zabójcę swojej przybranej, małpiej matki             i jednym uderzeniem białego kła dokonał aktu zemsty. Ale serce bolało go tak, jak gdyby utracił kogoś najdroższego, najbliższego. Stał się zimny i wyrachowany, stał się dziki i okrutny. Na dżunglę padł blady strach. Zwłaszcza, ze Tarzan nauczył się posługiwania łukiem i wyrobu zatrutych strzał. I wtedy stało się to, co stać się musiało. . .

- Kerak?
- To ja, król twojego plemienia!
- Przecie wiem, ale - co się stało?
- Stawaj przeciwko mnie!
- Królu! Keraku! Dlaczego!
- Dla nas dwóch dżungla jest za mała! Albo ty, albo ja!
- Ależ. . . Przecież zawsze okazywałem ci szacunek, zawsze. . .
- Milcz! Twoja sława przyćmiła moje królowanie! Stawaj!
- Keraku! Nie chciałem tej walki! Ale skoro nalegasz!!!

I rozpoczął się bój śmiertelny. Z jednej strony stawała potężna małpa, król plemienia, stary i doświadczony zwierz.  Z drugiej strony był człowiek, jednak człowiek, choć wychowany w dżungli, choć silny niewiarygodnie i muskularny. Starli się z sobą straszliwie. Słychać było szczęk kości i zgrzytanie zębów. Pierwszy cios odebrał Tarzan. Silne i potężne uderzenie pięścią  powaliło go na ziemię i już, już wydawało się, ze po nim. Na szczęście dźwignął się w ostatniej sekundzie, unikając miażdżącego ciosu Keraka. Teraz była kolej Tarzana. Schwycił Keraka za kark, skręcił w żelaznym uścisku i za moment potężny król małp leżał u stóp śmiertelnie zmęczonego Tarzana. Teraz to Tarzan był panem małpiego plemienia! Teraz on stał na czele tych potężnych zwierząt. Człowiek zapanował całkowicie nad dzikimi zwierzętami!

- Tarzanie! Wszystkie słonie kazały mi powiedzieć, że jesteś najdzielniejszą z małp i od tej pory ty jesteś dla nas małpim wodzem!
- Dzięki ci, Tantorze, ale nie to było moim zamiarem! To Kerak wystąpił przeciwko mnie i tylko dlatego z nim walczyłem!
- Wiem, Tarzanie, zbyt długo cię znam, żeby wątpić w twoją prawdomówność!
- A jednak obawiam się. . .
- Tak, masz rację! Dla wszystkich zwierząt w dżungli jesteś pogromcą Keraka i wodzem wszystkich małp! Nawet ten zarozumiały nosorożec kazał ci złożyć gratulacje. . .
- Najbardziej obawiam się o to, ile zwierząt zechce teraz stawić mi czoła1 Teraz, kiedy mam przed sobą tyle nierozwiązanych zagadek. . .
- Co masz na myśli?
- Przyszłość pokaże, mój przyjacielu Tantorze!

I rzeczywiście tak się stać miało. Dość na tym, że to jeszcze nie koniec naszej opowieści. Nie koniec, bo najciekawsze dopiero się miało wydarzyć! Ale powoli, bo przecież, jak mówi stare przysłowie: co nagle, to po diable. . .

Tak w życiu jest:
Czy chcesz, czy nie
- Co nagle po diable!
Głupiemu żal,
Że w dal, wśród fal,
A mądrym wiatr w żagle!

Czy aura zła, czy żar, czy mgła,
My zawsze w pośpiechu,
Bez oddechu,
Za to  światu wciąż na przekór!

I szybko tak,
Aż strach, bo jak,
Dlaczego tak nagle?

A potem - zobacz - wystarczy jednak chwila ,
Odwieczny problem:
Czy śmiać się czy grzeszyć?
Zwalniać czy spieszyć się?

Tak w życiu jest,
Czy chcesz, czy nie -
Co nagle po diable!

Mówimy: nie!...
Lecz biec się chce,
Do marzeń i pragnień,
Złudzenia kraść
I grać i brać
Co w ręce nam wpadnie!

Kusimy los, bo ktoś, bo coś,
Bo świata uroda!
Czas jak woda,
A nam wiecznie życia szkoda...

I szybko tak,
Aż strach, bo jak,
Dlaczego tak nagle?

A potem - zobacz - wystarczy jednak chwila ,
Odwieczny problem:
Czy śmiać się czy grzeszyć?
Zwalniać czy spieszyć się?

Tak w życiu jest,
Czy chcesz, czy nie -
Co nagle po diable!


 
CZĘŚĆ DRUGA


Minęło kilka dni, czyli wschodów i zachodów słońca. Tarzan cieszył się opinią przywódcy małp. Nikt nie odważył się stanąć mu na drodze, gdyż prócz niewiarygodnej siły miał jeszcze i to, co go zdecydowanie wyróżniało ze wszystkich zwierząt w dżungli - ludzką inteligencję.  Przekonali się o tym rychło wszyscy zawistnicy i wszyscy jego wrogowie. Któregoś dnia Tarzan wybrał się - jak zwykle - do opuszczonej chaty, którą - o czym nie wiedział - kiedyś zamieszkiwali jego rodzice. Ciągnęło go coraz bardziej do tego miejsca. Tym bardziej, ze czas temu jakiś odkrył kilka książek, które zostały po Alicji - jego matce. A przecie pamiętamy, ze Tarzan jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności poznał tajemnice pisma ludzkiego, czyli alfabet i nauczył się czytać. 

- Nie byłem tu od kilku dni, ale wydaje mi się, że czegoś wciąż jeszcze szukam. . .Dobrze, ze to plemię ludzkich dzikusów wyniosło się stąd.  Muszę sprawdzić, czy czegoś nie zabrali! Właśnie, gdzie jest to pudełko, pełne błyskotek. . . Było tam, pod tym drewnianym sprzętem. . . Jest! Zabiorę to coś, co wisi na złotym łańcuszku. . . O, to się otwiera. . . Przecież. . . to wizerunek białego człowieka!!! A więc to on zamieszkiwał ten dom! Dziwnie znajoma twarz, jakbym go gdzieś widział? Wiem!!! To przecież takie odbicie w wodzie ma moja twarz!! Jakie to dziwne. . . Powieszę to sobie na szyi, żeby mnie chroniło przed lwem i panterą!

Tarzan zawiesił sobie na szyi medalion z wizerunkiem swego ojca. Chwile jeszcze kręcił się po domu i już miał zeń wyjść, gdy nagle dojrzał dziwną rzecz przez okno! Oto daleko na morzu kołysał się trójmasztowy, potężny żaglowiec! A więc stało się! Na wyspę przybyli biali ludzie!

- Auuuu! Auuuu! Bracia moi i siostry! Zwierzęta całej dżungli! Zbliża się niebezpieczeństwo! Do brzegu zbliża się biały człowiek! Tanorze! Roztrąb to po całej dżungli!!!
- Przyjacielu, ale czy jesteś pewien?
- Tak! Widziałem, jak od statku odbija łódź pełna białych ludzi!
- Płyną do brzegu?
- Już przygotowałem mój łuk i zatrute strzały. . .
- Będziemy się bronić!
- Rozgłoś wszystkim, że przejmuję władze nad zwierzętami!!!
- Niiiebezpeczeeństwooo!! Niiiebezpeczeeństwooo!!

Tymczasem łódź, która odbiła od burty trójmasztowca, sunęła wolno, lecz stanowczo po fali. Brzeg był tuż-tuż. Na łodzi, oprócz brodatego marynarza, który wydawał się być hersztem jakiejś bandy i oprócz czterech wioślarzy siedziało związanych sznurami czterech dobrze ubranych ludzi, w tym dwie kobiety. Starszy z więźniów odezwał się pierwszy do brodatego herszta:

- Pit! Nie możecie tego nam zrobić! Spójrz na moją żonę i tę biedną dziewczynę Annę, trzymającą się kurczowo swego brata Dawida! Przecież one nie wytrzymają trudów życia na bezludnej wyspie!
- Zamilcz. lordzie! Cóż nas obchodzą te dwie baby, ty i ten smarkacz, który ma jeszcze mleko pod wąsem?
- Pit! Ponadto przypominam ci, ze w ładowniach statku zamknąłeś bez jedzenia i wody resztę załogi! Jak chcesz żeglować, opierając się na tych czterech typach spod ciemnej gwiazdy?
- Zamknij buzie, lordzie! Wysiadać z łodzi! Ale już! Marynarze! Przywiązać wszystkich do tych palm, które stoją tam, na brzegu dżungli! A żywo!
- Pit! Ulituj się choć nad kobietami. . .
- Ciesz się, że zabraliśmy tylko wasze złoto, a was puszczamy żywych! Na pożarcie dzikim zwierzętom, prawda marynarze?! He! He! He!

Zanim jednak łódź dobiła do brzegu, Tarzan uzbrojony w łuk ukrył się w zaroślach, pilnie obserwując, co się wydarzy. Gdy zobaczył białych ludzi, serce mu drgnęło. Poczuł nagle, że coś jest nie tak, że oni są tak bardzo podobni do niego! A on z kolei tak nagle wydał się sobie różnych od małp, które dotąd uważał za swoja rodzinę! Ale nie miał zbyt wiele czas, gdyż właśnie brodaty człowiek i czwórka wioślarzy , popychając pozostałych i okrutnie złorzecząc, zbliżyła się do kryjówki Tarzana.  Widząc, jak brodacz unosi rękę, żeby wymierzyć policzek krzyczącej kobiecie o blond włosach - chwycił za strzałę i trafił nią prosto w serce herszta. Pozostałe cztery strzały zakończyły podły żywot czterech wioślarzy. Tarzan wrócił do stada.

- Lordzie Greystoke! To chyba jakiś cud? Co to było?
- To zatrute strzały. . . Widocznie w dżungli żyje jakiś dziki lud. . .
- Lordzie! Jeśli tak, to dlaczego zabito tych buntowników, a nas. . .
- Właśnie, mężu? Dlaczego nas oszczędzono?!
- Nie wiem, lecz widzę tam, w oddali, jakąś chatkę. . . Być może tam ktoś mieszka. . . Dawidzie!
- Tak, lordzie?
- Najpierw zapakujemy się wszyscy na łódź i wrócimy na statek, aby wyswobodzić tych nieszczęśników, którzy dogorywają związani pod pokładem!
- Słusznie!
- Bogu dzięki, lordzie, że zamierzasz wrócić na okręt! Umarłabym tu ze strachu!
- Noc spędzimy na statku, a jutro o świcie, uzbrojeni w strzelby, wrócimy zbadać tajemnice tej dżungli! 

I za moment cała czwórka wsiadła do szalupy i powiosłowała w kierunku stojącego na kotwicy statku. Tymczasem Tarzan, miotany dziwnymi uczuciami, wrócił do chaty swojego ojca. Po raz pierwszy postanowił cos napisać. Wziął nóż i na stole wyrył niewprawna ręką napis: TO JEST DOM TARZANA, KRÓLA MAŁP!. Następnego ranka o świcie łódź odbiła od trójmasztowca i ruszyła w kierunku brzegu. Oprócz znanych nam już osób: lorda Greystoke, jego żony, rodzeństwa Anny i Dawida /którzy byli dziećmi nieżyjącego od lat przyjaciela lorda Greystoke/, w łodzi siedziało sześciu rosłych marynarzy, których herszt bandy uprzednio uwięził w ładowni. Pierwszy na brzeg wyskoczył lord Greystoke.

- Wiecie, co sobie pomyślałem w nocy? Otóż opłynąłem statkiem setki wysp i wiele lądów, ale nigdzie nie widziałem takich chat tubylców, jak ten domek.  To nie może być sadyba dzikusów!
- Właśnie, lordzie, wydaje mi się, że takie domy widywałem w lasach środkowej Anglii!
- Otóż to! I ten sposób łączenia belek! To jest dom białego człowieka! Anno! Zostań tu z moją żoną i marynarzami, a ja wejdę z Dawidem zobaczyć, co jest wewnątrz chaty!
- Mężu! Błagam cię! Bądź ostrożny!!!
- Uspokój się, kochanie, nic mi nie grozi, mamy przecież strzelby!
- Lordzie! Idziemy!
- Ależ te drzwi niemiłosiernie skrzypią!
- Zdaje się, ze ktoś tu zagłada, gdyż czuje w powietrzu czyjąś obecność. . .
- Chyba masz racje! Spójrz! Dwa łóżka! Tak mogą sypiać tylko Anglicy!
- Pod łóżkiem jest jakaś skrzynka!
- Pokaż, otworzę. . . O, wielki boże!!!. . .
- Co to?!
- Spójrz, to nasz herb! Herb Greystoke’ów!!!
- Czyżby to zaginiony lord John?. . .
- Zapewne to mój brat, spójrz, to kosztowności bratowej Alicji!
- A więc tu dokończyli żywota. . . Pomódlmy się za ich dusze!
- Zawołam pozostałych. . .
- Boże, To ślady po twoim bracie Johnie i po Alicji?!
- Więc lord John, którego ledwie pamiętam z przeszłości. . .
- Tak, Anno, tu zginął mój brat John.
- Na stole ktoś nożem cos wyrył: TO JEST DOM TARZANA, KRÓLA MAŁP!.
- Cóż to znaczy?! Nie wiem, ale zdaje się, że to ów Tarzan uratował nam życie!
- Król małp?! Nie to jakaś bzdura. . .
- Zostaniemy tu przez kilka dni i spróbujemy wyjaśnić te zagadkę. Tylko pamiętajcie - musimy trzymać się razem, gdyż niebezpieczeństwo może czyhać wszędzie!

Tymczasem Tarzan czatował w pobliżu. Za dnia nie zbliżał się jednak zbytnio, gdyż wystraszył go huk marynarskich strzelb. Pierwszy raz zobaczył te dziwne przedmioty, które nie dość, że robiły potworny huk, to potrafiły zabijać zwierzęta z dalekiej odległości. Gdy zapadł zmierzch, Tarzan przestraszył się po raz kolejny: w chacie swego ojca zobaczył płomień! Przerażony, ze oto spłonie to, z czym tak silnie czuł się związany, ruszył co sił w nogach ku płomieniowi. Przed oknem przystanął zdumiony. Oto ujrzał, jak przy płomyczku, który wydobywał się z dziwnego przedmiotu o szklanych ścianach i który rozświetlał całe wnętrze, ujrzał przy tym płomyczku złotowłosą  Annę! Jakaż wydała mu się piękna! Poczuł w sercu coś dziwnego, jakby ukłucie, ale jakieś takie miłe, dziwne. . . Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że najprawdopodobniej zakochał się! Tymczasem Anna wpisywała  do swojego pamiętnika wydarzenia ostatnich dni. Wreszcie postawiła kropkę, zdmuchnęła lampkę i udała się na spoczynek. Zapanowała ciemność.  Nazajutrz Tarzan skorzystał z nieobecności przybyszów i wszedł do chaty. Znalazł leżącą kartkę papieru, z której dowiedział się wszystkiego o przybyszach.

- A więc tak. . . Zatem nie mają złych zamiarów, a jeśli zabijają, to tylko po to, żeby zaspokoić głód! O, tu jest ten przedmiot, którym Anna pisała!! Dopiszę jej coś od siebie: JESTEM TARZAN, KRÓL DŻUNGLI. KOCHAM CIĘ. NIE POZWOLĘ ZROBIĆ CI KRZYWDY. JUTRO PRZYNIOSĘ ŚWIEŻE MIĘSO. TARZAN.


Tylko jedna na świecie,
Tylko jedna, jedyna,
Która umie człowieka tak wzruszyć,

O niej piszą poeci,
Od niej świat się zaczyna,
Ona wiary i sensu nas uczy.

To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najprawdziwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najszczęśliwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najpiękniejsza!
Zapisana i zaklęta w strofach wiersza!

Pierwsza miłość, to matka,
Co do serca przygarnie
Dziecka głowę od płaczu zmęczoną.

W trudnych życia przypadkach
Słów zapali latarnie
Byś odnaleźć mógł drogę zgubioną.

Druga miłość przychodzi,
Gdy dorastać zaczynasz,
Kiedy życia się uczysz od nowa.

Z biegiem dni, z biegiem godzin
Każdy chłopak, dziewczyna,
Nowe gesty odkrywa i słowa.

To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najprawdziwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najszczęśliwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najpiękniejsza!
Zapisana i zaklęta w strofach wiersza!

Trzecia miłość to życie,
Które kochać potrafi
Każdy, kto je prawdziwie chce przeżyć,

Kto się budzi o świcie,
By świat cały naprawić
I raz jeszcze w sens życia uwierzyć.

Następnego ranka znaleziono pod drzwiami upolowanego przez Tarzana prosiaka. Powstało niesamowite zamieszanie.

- Dawidzie, zobacz, Tarzan dotrzymał słowa - przyniósł dla mnie upolowane prosie!
- Daruj, siostro, ale przestaje mi się to podobać. Nawet lord Greystoke jest zaniepokojony tym, że jakiś dzikus z dżungli zakochał się w tobie!
- Dawidzie, a cóż w tym złego?!
- Ty przecież nawet nie wiesz, jak on wygląda! W dodatku ta fanfaronada „król małp”!!!
- Nie kpij z niego, proszę, przecież on nam uratował życie!
- Na pewno nie zrobił tego bezinteresownie. Choć z drugiej strony, jak taki dzikus może kierować się ludzkimi uczuciami?
- Ja jednak będę twierdzić, ze musi to być - choć dziki - ale całkiem dobrze ułożony człowiek. Poszukam go i podziękuje za prosiaka.
- Ja go tez odszukam, ale daje ci słowo, że poczęstuje go, lecz ołowiem z mojej strzelby!
- Nie odważysz się tego zro. . . . Uważaj!!!
- Uciekaj siostro! Powiadom lorda!!!
- Dawidzie!!!!. . . .

W tym momencie Terkoz - dziki orangutan, wykluczony ze stada za niepodporządkowanie się małpim zwyczajom, skoczył z gałęzi wprost na Dawida, schwycił go mocno w pasie i chwytając się lian - umknął do dżungli.  Anna podniosła straszny krzyk, ale nikt jej nie usłyszał, gdyż podczas sprzeczki z bratem zbytnio oddalili się od chaty. Na szczęście czujny Tarzan był w pobliżu. Słysząc krzyk ukochanej pognał co sił w nogach za Terkozem. Rozgorzała potworna walka. Ale Tarzan był czujny i wykorzystując chwilę nieuwagi Terkoza, pchnął go „białym zębem”. Za moment Terkoz osunął się martwy na ziemię. Dawid leżał bez ruchu obok. Na szczęście żył i był cały i zdrowy. Widocznie strach i nadmiar emocji sprawiły, że stracił przytomność. Tarzan lekko uniósł go w górę i na rękach zaniósł do chaty swojego ojca.

- Aaaaa!!!! Mężu! Na pomoc!!! Dzicy!!! Na pomoc!!!
- Boże, co się dzieje? Gdzie ja jestem? Co ten potwór ze mną zrobił. . . Zaraz, zaraz, to przecież nie ten. . . Ten walczył z potworem, który mnie porwał. . .
- Anno - tak masz na imię, prawda?
- Kim jesteś olbrzymi i dziki człowieku?
- Nie jestem człowiekiem. . . Jestem Tarzan, król małp. . .
- Nie może to być! Przecież. . .  Dawidzie! Kto cię uratował?!
- Ten. . dziki. . to znaczy. . . ten człowiek walczył z małpą. . . Zresztą nic więcej nie pamiętam!. . .
- To był Terkoz, orangutan, który już nie należy do mojego stada.
- Do twojego stada? Ty żyjesz wśród małp?
- Ja jestem małpą. Wychowała mnie Kala -  moja matka. Małpa. . .
- Aaaaaa!!! Co on opowiada! To strasznie bzdury! Chodź no tu dziki potworze, chodź tu bliżej. . .
- Pani Greystoke, dlaczego pani mu się tak przygląda?
- Gdyby. . . hm. . . Gdyby nie ta dzikość tego olbrzyma to. . . Znaczy. . .
- Niech pani mówi, na litość boską!!!
- Dlaczego pani tak pobladła?
- Ten nos. . . te oczy! Boże, to przecież niemożliwe!
- Co - niemożliwe?
- To zdumiewające podobieństwo!
- Podobieństwo?
- Do kogo?!
- Lord John Greystoke! Tak!!! Boże!
- Ależ to niemożliwe, przecież gdyby żył brat lorda Greystoke to musiałby mieć przynajmniej lat. . . 
- Tarzanie, o co tutaj chodzi?
- Nie wiem, ale moja matka Kala mówiła, że znaleziono mnie w pobliżu tej chaty. . .
- Znaleziono?!
- Podobno byłem maleńki. . . Wychowałem się wśród mojego plemienia, chociaż. . .
- Chociaż co?!
- O, to znalazłem w chacie, ten medalion z tym wizerunkiem. . .
- Przecież to lord John Greystoke!. . .
- Kiedy pochylam się nad wodą i widzę odbicie swojej twarzy, to jakbym widział ten portret. . .
- Tarzanie! Ty jesteś synem lorda Johna!!! To niezwykłe!!!
- Anno! Ja. . . ciebie. . . To jest najważniejsze. . .
- I ja musze przyznać, że wzruszyłeś mnie swoim uczuciem i opiekuńczością, ale. . .
- Tarzanie! Zostaw moją siostrę w spokoju! Jesteś dziki!. . .
- Dziki. . . Dziki. . . Co to znaczy dziki? Ja kocham Annę!!!
- Słuchaj, dziki wielkoludzie! Zostaw nas teraz w spokoju, a kiedy tylko wróci mój mąż z polowania, naradzimy się, co z tobą począć. Przyjdź do nas jutro. Tuz przed zachodem słońca.
- Anno, ja. . .
- Posłuchaj Tarzanie pani Greystoke. Wszystko będzie dobrze.

Gdy Tarzan nazajutrz po zachodzie słońca stanął przed chatą - była pusta. Po ludziach nie został nawet ślad. Nawet tam, hen na horyzoncie nie widać było i kawałka żagli trójmasztowca. Najwyraźniej wszyscy w pośpiechu opuścili wyspę i odpłynęli gdzieś, tam, daleko. Tam, gdzie był dom ukochanej Anny. Nagle Tarzan natknął się na przyczepiona do drzewa dużą kartkę z pamiętnika Anny.  Wolno i z trudem zaczął czytać:

- Tarzanie! To straszne, co się wydarzyło, ale jestem kobietą i winnam posłuszeństwo mojemu dobroczyńcy - lordowi Greystoke. Kiedy dowiedział się o wszystkim był zbulwersowany, jednakże podjął decyzję o natychmiastowym powrocie do Ameryki, gdzie jest mój dom. Obiecał mi jednak, że kiedy przemyśli wszystko i zasięgnie opinii swoich przyjaciół, zapewne wrócimy tu po ciebie.  Przecież jesteś bratankiem lorda Greystoke! Tedy czekaj na mnie i myśl o mnie. Tak serdecznie i ciepło, jak ja myślę o tobie.  Twoja Anna.

Po raz pierwszy zdarzyło się cos takiego Tarzanowi - on, twardy i silny mężczyzna, nieugięty w walce i niedościgniony na łowach, on - Tarzan - siedział teraz na piasku i płakał. Nie wiedział co to łzy i nie rozumiał z tego nic a nic. Jedno wszakże wydało mu się pewne - był człowiekiem, człowiekiem, nie małpą. Choć wśród małp dorastał, choć małpom królował, nigdy jednak nie przestał być człowiekiem, bo też tylko człowiek tak płakać potrafi - z żałości, ze smutku ale i. . . z miłości.

- Żegnaj, Anno! Będę przychodził tu codziennie na brzeg i wypatrywał twego okrętu. Kocham cię  i wierzę, że wrócisz.  A kiedy wrócisz, nauczę się od ciebie wszystkich ludzkich obyczajów i pojadę z tobą tam, do twojej Ameryki. Tam, gdzie twój dom będzie mógł być i moim domem.

To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najprawdziwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najszczęśliwsza!
To jest miłość! To jest miłość!
To jest miłość najpiękniejsza!
Zapisana i zaklęta w strofach wiersza!

I tak kończy się ta dziwna historia sprzed wieku, wielu lat. Historia zapewne wzruszająca i smutna. Niektórzy mówią, że jednocześnie jest to historia całkowicie zmyślona. A jak jest naprawdę? Nie wiem, choć ponoć kiedyś Tarzan ujrzał swoja ukochana Annę i żyli razem długo i szczęśliwie. Ale to już pewnie zupełnie inna bajka. Teraz zaś wyruszcie sami śladem swoich marzeń. . . 

W drogę -
- W ramiona znów schwytać wiatr,
Na cztery strony rozbiec się
W szeroki świat.

W drogę -
- Z porannych traw rosę pić,
Na dzikich ścieżkach wartko snuć
Słoneczną nić.

Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!
Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!

W drogę -
- Szeroki trakt czeka już
I świeżym chlebem pachnie łan
Dojrzałych zbóż.

W drogę -
- Za górę gór, rzekę rzek,
Gdzie barwna tęcza wspina się
Na drugi brzeg.

Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!
Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!

W drogę -
- Zagubić się w biegu spraw,
Dopóki życie mieni się
Tysiącem barw.

W drogę -
- Wstający dzień wzywa nas
Gdzie wielkich  zdarzeń wartki nurt
Unosi czas.

Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!
Otwórz oczy, obudź się,
Nie zatrzymuj się we śnie,
Nazbyt szybko życie mknie -
- Pospiesz się!

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl