Top » Katalog » Baśnie i Legendy Polskie »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
LEGENDA O HEJNALE Z WIEŻY MARIACKIEJ muzyka Andrzej Mikołajczak
 

OPOWIEŚĆ PIERWSZA


Jest miast wiele na świecie
I piękniejszych i bogatszych niż to,
Jest miast wiele, a przecie
One dla mnie nie znaczą nic, bo:
Stary Kraków, to miasto
Polskim sercom najbliższe,
Gdzie krużganki Wawelu
I legenda mariackich wież.
Stary Kraków, to miasto
Polskim sercom najmilsze,
Gdzie w podcieniach sukiennic
Ślad historii wciąż żywy jest.
Jest słów wiele najświętszych,
Które może ważniejsze dziś są,
Lecz nam w duszy to dźwięczy,
W nim prawdziwie serdeczny brzmi ton.
Stary Kraków, to miasto
Polskim sercom najbliższe,
Gdzie krużganki Wawelu
I legenda mariackich wież.
Stary Kraków, to miasto
Polskim sercom najmilsze,
Gdzie w podcieniach Sukiennic
Ślad historii wciąż żywy jest.
Opowieść nasza zaczyna się w wieku trzynastym, czyli blisko siedemset lat temu. W owym czasie Kraków był już niczego sobie miastem, często gęsto przez kupców odwiedzanym, tedy i nie biednym. Postanowiono więc pewnego pięknego dnia, że na krakowskim rynku stanie wielki i piękny kościół mariacki. Jak postanowiono, tak się i stało. Kośiół zbudował specjalnie sprowadzony z Moraw budowniczy . Kiedy już stanęło główne sklepienie, zebrała się rada krakowska, aby deliberować, komu też powierzyć budowę wież kościelnych.
- Ja mówię, że trza nam wołać specjalistów, którzy takoż z Moraw się wywodzą.
- Przebóg! A boć to u nas ludzi z budowlanym talentem nie staje?
- Kiedy niech wedle jednej modły kościół stanie!
- Tedy cóż czynimy?
- Zacni panowie! Dotarła do mnie wieść, iż jest tu, w Małopolsce, dwóch słynnych braci, którzy arcydzieła sztuki budowlanej wyczarowują ku chwale Pana. Tedy prośmy ich do nas!
- Chcemy Morawian!!!
- Cisza! Spokój! Aby nie wszczynać swarów niepotrzebnych a szkodliwych proponuję, aby ci, którzy chcą owych braci naszych polskich przy budowie zatrudnić podnieśli w górę dłonie.
- Słusznie tak będzie i sprawiedliwie!
Cóż, przeznaczenie widać chciało, aby wieże mariackie kościoła polskie dłonie postawiły, zatem większość rady była przeciwna budowniczym z Moraw. Szparko przed oblicze rady przywołano owych słynnych z kunsztu braci i zlecono im robotę.
- Wiele o was dobrego słyszeliśmy, tedy mamy nadzieję, że sprawicie się dobrze a budowa postępować będzie szybko. Co do waszego wynagrodzenia...
- Pozwólcie nam pierwej - o zacni panowie - robotą sie wykazać, a potem o zapłacie mówić będziemy. Prawda, mój starszy bracie?
- Zgoda, bracie, choć dobrze by było grosz jaki rzucić na dobry początek.
Na tę propozycję rada krakowska szybko przystała, sypnięto jakimś tam małym groszem i bracia wzięli się do pracy. Mieszkańcy Krakowa zaś pilnie towarzyszyli im w pracy ciekawi, jak też polskie dłonie spiszą się. Tłumy gapiów dzień w dzień zbierały się na krakowskim rynku a bracia budowali...
Dwóch braci się zmierzyło
Ambitnych bardzo tak.
Ruszyli z wielką siłą -
Co będzie?
Co będzie?
Co będzie - myśleć strach...
Już mury hen, do góry
Wspinają się co dnia,
Wspinają się pod chmury -
Co będzie?
Co będzie?
Co będzie - myśleć strach...
Murarskiej tajemnicy
Przed bratem strzeże brat,
By się nie zdradzić z niczym -
Co będzie?
Co będzie?
Co będzie - myśleć strach...
Codziennie przed budujące się wieże mariackiego kościoła zajeżdżały ciężkie wozy z budulcem, ciągnione przez silne, góralskie koniki. Zdawało się, że już-już, że za chwilę pękną napięte do ostateczności rzemienie uprzęży końskich. Ale nie. Budowa zaś postępowała szybko.
- Kumie! Czy kum widzi to co ja?
- Ja widzę, co widzę a kum nie patrzy dobrze, bo co przeoczy.
- A ładnie to tak bliźniemu odpowiadać? Przecie widzę dobrze, że wieże nie jednakie.
- Ani chybi, że ta jedna taka jakaś...
- No i widzi kum! Po ci było dogadywać?
- Aliści cosik się widzi, że jeden z braci w robocie niemrawy...
I prawdę mówili gapie. Wieża brata starszego rosła szybko, lekka i zgrabna, w niebo strzelała już. Prawie, prawie a zwieńczona zostanie pięknym, strzelistym hełmem. Wieża zaś młodszego brata zdawała się prawie z miejsca nie ruszać. Toteż dziwowano się wielce, a nawet radni miejscy niepokoili się o rezultat budowy. Jednakże bracia zgodnie zapewniali, że wszystko odbywa się w z góry ustalonym porządku. Tymczasem na mieście szeptano, że między braćmi wielki gniew się zrodził i nienawiść. Dość, że dnia pewnego przed radą krakowską stanął brat starszy i zameldował o końcu swojej pracy. Przy tym nie ukrywał swego zadowolenia z budowli. W rzeczy samej była ona wspaniała.
- Żądaj zatem zapłaty, jakiej zechcesz a będzie ci ona dana!
- Tak, mości budowniczy, zaiste pracę swą wykonałeś solidnie i znakomicie!
- Tylko coż powstrzymuje twego brata przed szybszą budową wieży drugiej?
- Łaskawi panowie, zapytajcie o to brata mego, któremu robota się w rękach nie pali a eksperymenty jeno mu w głowie. Zaliż nie taka była między nim a wami umowa.
Nagle więc radcy zrozumieli, iż braci coś okrutnie złego podzieliło. Że nie ma między nimi ani krzty braterskiej miłości i zrozumienia. Wezwano zatem brata młodszego, aby go przepytać, dlaczego tak marnie mu robota idzie.
- Mości panie! Oto brata waszego wyprawiliśmy z groszem tęgim i podzięką za wspaniałą robotę. Udał się on na Węgry, bo już tam jego sława dotarła. Tymczasem ty...
- Pozwólcie panowie na jeszcze odrobinę zwłoki. Dzieło moje ma być niezwykłe, tedy czasu mi potrzeba więcej, aby je dokończyć.
W rzeczy samej, nie upłynęło czasu wiele, a robota przy drugiej wieży postępowała jakby szybciej. Na tyle jednak wolno, że mijały miesiące. Tymczasem zdążył z budowania na Węgrzech wrócić brat starszy. Stanął na krakowskim rynku i to, co zobaczył, przyprawiło go o zawrót głowy. Oto wieża jego brata, choć niedokończona, jakże wspaniale prezentowała się! Smukła i tak lekka, tak delikatna, jakby śpiewem była na chwałę Maryi. Zgniewał się brat starszy okrutnie i zaszył w krakowskiej gospodzie, gdzie pił tęgo trzy dni i trzy noce. Powiadali ludzie, że w gorzałce chciał utopić nienawiść do brata, który budowlanym kunsztem znacznie go przewyższał.

To zdarza się z nienacka,
Zwyczajnie - z dnia na dzień:
Pierw cierpkie biegną słowa,
Za nimi spieszy gniew.
I nim się sam spostrzeżesz,
Już gorycz w sercu masz
A resztę sam za ciebie
Zazwyczaj czyni czas.
Nienawiść, nienawiść
Wyrasta po cichutku,
Nikt nie wie jak i gdzie.
Nienawiść, nienawiść
Kiełkuje powolutku
I sił przybywa jej.
Aż nagle niespodzianie
Dłoń groźnie zwijasz w pięść;
Co stało się? - wciąż pytasz,
Lecz już za późno jest!
Nienawiść, nienawiść,
Niszcząca wszystko siła
Ukradkiem toczy świat.
Nienawiść, nienawiść,
To ona to sprawiła,
Że z bratem walczy brat.
Dzień to był zwyczajny niby  a jednak niezwyczajny. Oto wstał leniwy i mglisty. Jakowaś szarość i mgła ciągnęła się od Wisły aż po rynek. Na owym rynku dość wcześnie otwarł właściciel gospodę mimo, iż zwykle dość długo spał. I - o dziwo! - ledwie dźwierza odemknął, już stanął w nich nasz przybysz z Węgier, czyli starszy z dwóch braci budowniczych wież Mariackiego Kościoła. Twarz miał ciemną i mroczną. Czy winą był pity w nadmiarze trunek czy też złość i nienawiść, którą powziął do swego brata tylko za to, że ten wieżę swą pięknie budował - któż to wie... Dość, że zatoczywszy się nieco, ciężko opadł na karczemną ławę i kazał sobie dzban mocnego miodu co rychlej przynieść. Pił tak do południa. Wtedy to w drzwiach gospody pojawił się brat młodszy. Młodszy nie tylko wiekim, ale i sercem. Uśmiechnięty i wesół tą radością, którą młodość i chęć działania rodzą. Spojrzał na swego brata, który tęgo miał w czubie i zawołał donośnie:
- Bracie mój starszy, a cóż nas takiego poróżniło, iż omijasz moje progi?
- Co nas poróżniło? I ty masz czelnoś mnie o to pytać?! Toć cały Kraków o niczym innym nie mówi...
- Ależ bracie! Przecie sławę zyskałeś swą śmiałą budowlą! Przecie z Węgier wracasz w aureoli człeka niezwykle cenionego i zdolnego! Czegóż ci jeszcze brakuje?
- Czegóż? Oj, pyszny i dumny bracie! Bacz, że to ja jestem starszy i to mnie należy się od ciebie szacunek!
- Baczę i wiem, ale nie rozumiem, skąd twe cierpkie słowa.
- A wieża twa? A czyż nie starasz się, by była smuklejsza i piękniejsza? Czyż nie chcesz przewyższyć mnie kunsztem i pomysłem?
- Przebóg! Toć normalne, że człowiek chce wciąż lepiej i lepiej! Za to twa wieża stoi od dawna, a budowa mojej się ślimaczy...
- Ale ludzie powiadają...
- A cóż ludzkie gadanie! Spójrz, jak wiele jeszcze mi brakuje, aby sprostać wysokością twojej wieży.
- Jak śmiesz się ze mną równać! Nie dość, że smarkacz, to jeszcze bezczelny!!!
- Proszę bracie, przestań...
- Precz, szatanie! To dzięki diabelskim podszeptom twoja wieża...
- Bracie, zamilcz!!!
- Zamilcz?! Jak śmiesz do mnie tak mówić!!!
I podniósł rękę na młodszego brata i uderzył go z całej siły w twarz. Brat młodszy nie pozostał mu dłużny i z całej siły oddał cios. Nieszczęście sprawiło, że brat starszy potknął się o ławę i głową uderzył w twardy, dębowy blat stołu. Starczył moment i leżał na karczemnej podłodze blady i martwy. W tym momencie weszła do gospody straż miejska, zaalarmowana przez mieszczan i pojmała brata-mardercę. W tydzień później odbył się proces, podczas którego zapadł surowy, acz chyba sprawiedliwy wyrok. Otóż postanowiono bratobójcę ukarać gardłem, co też kat rychło uczynił. Ale nie dość tego. Sędziowie orzekli, iż w dowód sromoty zostaną z miejskich ksiąg wykreślone imiona zawistnych braci na wiek wieków. Natomiast niedokończoną wieżę postanowiono sklepić dachem i zostawić jako przestrogę, aby już nigdy brat na brata ręki nie podnosił. Niestety, przestroga nie skutkuje aż po dzień dzisiejszy. My zaś, kiedy zdarzy nam się wejść na krakowski rynek, możemy na własne oczy zobaczyć, czym różnią się wieże Mariackiego Kościoła. I tu kończy się pierwsza część naszej opowieści o hejnale z wieży mariackiej. Nie jest to natomiast wcale koniec legendy.
Dzień kolejny wstaje już,
Dzień jak wiele innych dni,
Może właśnie w takim dniu
Spełnią się najskrytsze sny?
Stara Wisła wody swe
Bez pośpiechu toczy w dal,
Nikt nie wstrzyma biegu jej,
Nie zagłuszy szumu fal.

Bywaj legendo, stara legendo,
Pora się zbudzić, ulecieć w świat!
Bywaj legendo, stara legendo,
Teraz twa kolej - zaśpiewaj nam!

 

OPOWIEŚĆ DRUGA


Na krakowskim rynku,
Gdzie w pół drogi stanął czas,
Na krakowskim rynku
Wieki pełnią straż.
Na krakowskim rynku
Jeszcze wciąż legenda trwa,
Na krakowskim rynku,
Gdzie historii ślad.
Hej, Krakowie, stary Krakowie,
Ty legendy nam baj!
Hej, Krakowie, cóż nam opowiesz?
Jakiej sprawy tajemnej odsłonisz nam skraj?
Na krakowskim rynku
Cichnie już gołębi gwar,
Na krakowskim rynku
Trębacz hejnał gra.
Hej, Krakowie, stary Krakowie,
Ty legendy nam baj!
Hej, Krakowie, cóż nam opowiesz?
Jakiej sprawy tajemnej odsłonisz nam skraj?
Od fatalnej bójki braci, budowniczych wież Kościoła Mariackiego, minęło sporo czasu. Sytuacja Małopolski a więc leżącego na tej ziemi Krakowa była trudna. Wojska tatarskie raz po raz przewalały się przez te ziemie pustosząc je i grabiąc. Ale mieszkańcy Małopolski to ludzie twardzi i zawzięci, tedy dzielnie stawiali czoła skośnookim najeźdźcom, którzy szybko pędzili na swych małych a śmigłych konikach. Kraków pozostawał w ustawicznym niebezpieczeństwie. I w takim właśnie momencie rozpoczyna się druga część naszej opowieści. Oto dnia pewnego poszła po Krakowie wieść, że do miejskich murów ani chybi zbliży się wkrótce kolejna horda tatarska, tym razem wielce liczna a niebezpieczna. Tedy szybko skrzyknięto co znakomitszych obywateli krakowskich na naradę.
- Wielce zacni panowie, doszły nas słuchy, że tatarska nawała ponownie zbliża się do nas. Czas larum grać!
- E, ludzkie gadanie!
- Pewnie, bo to pierwszy raz taki krzyk podnoszą?
- Nie robić paniki a i zamieszania. Lepiej...
- Kiedy kilku łyków twierdzi, że ze dwa staje od miasta widzieli barbarzyński obóz!
- A czy aby zanadto z garnców miodu owe łyki nie pociągnęły i we łbach im się od tego miesza a z czupryn kurzy?!
- Ha! Ha! Ha!
- Spokój, zacni obywatele! Nie dla kpin a krotochwil tuśmy się zebrali, jeno żeby czynić to, co nam należy, gdy Kraków w niebezpieczeństwie.
- Dobrze powiadacie! Trza nam straże zdwoić i czujność wzmóc. Kto jest za tym, niech dłoń wzniesie w górę.
O dziwo - mimo utyskiwań i połajań w górę wzniósł się las rąk. Postanowiono zatem czuwać, głośnych hulanek unikać i wielkie dawać baczenie na wszystko, co się wokół murów miejskich odbywa. Godziny biegły. Atmosfera pierwej nerwowa, uległa z czasem zmianie. Tu i ówdzie słyszano krzyki i śpiewy, głośne rozmowy. Miasto wracało do swego normalnego rytmu. Tymczasem słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi a zmierzch nadciągał z nadwiślańskich zarośli. Zrobiło się szaro a wkrótce na miasto nadciągnęła noc. Noc ciemna wyjątkowo, noc chłodna i mglista.
Nocka - siostra czarna
Skrada się nad miastem
Jak złowróżbny kot.
Zamknij przed nią dźwierza,
Zamknij okiennice,
Ochroń przed nią dom.
Nocy czarna,
Nocy chłodna
Nie ogarniaj nas!
Nocy zimna,
Niepogodna
Zapal ognia gwiazd!
Miejski trębacz - hejnalista Przecław, który codzień z Mariackiej Wieży wygrywał Krakowowi i jego mieszkańcom swój hejnał tej nocy nie mógł dziwnie zasnąć. Snuł się uliczkami swego miasta wielce frasobliwy i jakby czymś podniecony. Co i rusz zza węgła dobiegały go kroki straży miejskiej, uzbrojonej w halabardy i pochodnie. Strażnicy, jak to już było w ich zwyczaju, snuli się leniwie ulicami, co rusz przypominając mieszkańcom o zwykłych, cowieczornych obowiązkach.
- Strzeżcie ognia i złodzieja,
  Chwalcie Boga dobrodzieja!
Niestety , miasto tej nocy nie zamierzało wcale być posłusznym zawołaniom stróżów porządku. Z różnych stron dobiegały krzyki i śmiechy i nikt jakoś nie przejmował się tym, że być może tuż-tuż czai się straszne tatarskie niebezpieczeństwo. Nagle Przecław zdał sobie sprawę, że bezpieczeństwo jego miasta jest zdane na kilku włóczących się po ulicach strażników, którzy zapewne prędzej czy później wstąpią pod jaki gościnny dach na dzban miodu. Postanowił pójść na miejskie mury, okalające Kraków. Rzeczywiście, jak pomyślał, tak pewnie się stało - oto ucichły nawoływania strażników, zatem Kraków był jak gdyby bezbronny. Gdyby w tym właśnie momencie uderzyły tatarskie hordy, raz dwa byłoby po wszystkim. Przecław poczuł dreszcze na plecach.
- Czyżby chłód był taki przejmujący? A może jakoweś złe przeczucia? Przebóg!
Przeżegnał się kilka razy zamaszyście i szepnął pod wąsem:
- Dobry Boże, strzeż nas chć ty!
Stanął Przecław na murach i spoglądał w dal, aż tam, gdzie we dnie błękitna a teraz czarna wiła się rzeka ukochana Wisła.
- Cóż to? Czy zdaje mi się tylko?... Ciemność taka, choć oko wykol...
Ale tam, w łozinach nadbrzeżnych cień jakowyś! Albo zdaje się tak tylko w ciemnicy okrutnej... Nie, przecie widzę! Tak! Jedna postać,druga, dziesiąta! Siła ich tam!!! Na Boga, toć na pewno Tatarzy! I ruszył ku miastu ile sił. Krzyczał, stukał do bram mijanych domostw, lecz ludek krakowski tęgo spał. Przecław nie wiedział, co ma czynić, serce biło coraz szybciej, a wróg pewnie był coraz bliżej. Wreszcie wzrok Przecława padł na majaczącą w ciemności wieżę kościoła, z której grał swój hejnał. Tak! Wiedział już, co zrobi! Wbiegł po krętych schodach, odszukał swą błyszczącą trąbkę, przycisnął do ust i zagrał swój hejnał na trwogę. Ostre tony jego trąbki wdzierały się pod powały domostw, wpadły nieproszone przez zamknięte drzwi i okiennice. Zapalały się łuczywa w domach, ludzie wylegali na ulice. A Przemysław grał coraz głośniej. Grał coraz przeraźliwiej...
Nad miastem trąbki głos,
Nad miastem uniósł się:
Nieszczęście zesłał los,
Nowiny głośmy złe!
Graj trąbko larum, graj
I miasto budź ze snu,
Bo już u miejskich bram
Straszliwy czeka wróg!
Na trwogę!
Na trwogę!
Grajmy na trwogę!
Na trwogę!
Na trwogę!
Brońmy, brońmy się przed wrogiem!
Trębaczu, trąb co sił,
Niech słyszy cały świat,
Niech trąbka groźnie grzmi,
By wroga przeszył strach!


Na trwogę!
Na trwogę!
Grajmy na trwogę!
Na trwogę! 
Na trwogę!
Brońmy, brońmy się przed wrogiem!
Tymczasem świat coraz pewniej spoglądał zza chmur. Wybiegający z domów mieszkańcy Krakowa ujrzeli widok zaiste niezwykły. Oto przy murach miejskich kłębiły się roje tatarskich najeźdźców a jeszcze liczniejsze ich rzesze harcowały na pobliskich błoniach, kręcąc się na koniach to w lewo, to w prawo. Co i rusz spadał na miasto grad tatarskich strzał. A Przecław grał, coraz głośniej grał. Już było jasne, że Tatarom nie udało sie zaskoczyć miasta. Zwłaszcza, że na miejskich murach zapłonęły beczki ze smołą, które co rusz rzucano na głowy napastników. Gotowała się takoż woda w wielkich kadziach.
- Dalej, a żywo! Lać wrzątek na łby psubratów!
- Bracia! Kto w Boga wierzy! Nieście tu kamienie i ciskajcie w dół, aż napastnikom w pięty pójdzie!
Niestety, co i rusz któryś z obrońców padał na ziemię rażony tatarską strzałą. Ale to jeszcze bardziej wzmagało w pozostałych gniew i chęć obrony.
- Pomścimy zabitych!
- Odeprzemy wroga! Żywiej tam!
- Lać smołę!!!
Tatarzy tymczasem coraz liczniej gromadzili się przy drabinach, które zresztą za moment podstawili, aby wspiąć się na mury obronne Krakowa Na szczęście nie udawała im się ta sztuka, gdyż polewani na zmianę i wrzątkiem i smołą, padali jak muchy. Kogo zaś ominęła ta gorąca kąpiel, padał rażony ciskanymi z góry kamieniami. Nagle...
- Przebóg, co się dzieje?!
- Hejnał ucichł...
- Co się stało hejnaliście?...
- Przecław!...
Tak, nagle przerwana została melodia hejnalisty, melodia, która tak skutecznie zagrzewała do walki. Melodia, która pierwej obudziła mieszkańców, a potem ducha walki.
- Przecław rażony strzałą tatarską!
- Wraży grot utkwił w gardle... Skonał na moich kolanach...
Śmierć Przecława jeszcze bardziej rozeźliła obrońców i rzucili się do walki z jeszcze większym impetem. Nie minąła i godzina a napastnicy sromotnie pobici uchodzili spod krakowskich murów. Niestety nie było już komu odtrąbić zwycięstwa. Przecław, który uratował miasto przed tatarską nawałą, sam zginął z ręki wroga. Miasto pogrążyło się w żałobie, gdyż wszyscy zdali sobie sprawę, że gdyby nie ich dzielny hejnalista, spadłoby na wszystkich straszliwe nieszczęście. Mieszkańcy Krakowa nie mieli nawet sił i ochoty, aby świętować wspaniałe zwycięstwo nad barbarzyńcami. Zaraz też zebrali się co znamienitsi mieszkańcy na naradę i podjęli zgodnie dwie ważne uchwały. Pierwszą, że pilnie odtąd strzec będą swego miasta przed wszelakim nieszczęściem. A drugą, że od tej pory aż po wsze czasy na pamiątkę czynu hejnalisty hejnał z Wieży Mariackiej będzie przerywany na moment, aby pamiętać o bohaterstwie Przemycława. Nie wierzycie? No to posłuchajcie, gdy o godzinie dwunastej rozlegnie się na cały świat hejnał z Wieży Mariackiej...
Czas przypowieść w legendę zamienia,
Czas co znaczy uparcie swój bieg,
Czas co bywa wyrzutem sumienia,
Ale także nadzieją dla serc.
Hejnał z Wieży Mariackiej,
Hejnał z Wieży Mariackiej
Pokolenia poruszył do łez.
Hejnał z Wieży Mariackiej,
Hejnał z Wieży Mariackiej
I legendą i hymnem nam jest.
Oto w smo południe nad światem
Hejnalisty rozlega się głos
I wirują gdzieś nuty skrzydlate
I kierują ku słońcu się wprost.
Więc gdy trębacz w południe zatrąbi
Sygnał dobrze ci znany do lat,
Może sobie legendę przypomnisz,
Która w starym hejnale wciąż trwa.
Hejnał z Wieży Mariackiej,
Hejnał z Wieży Mariackiej
Pokolenia poruszył do łez.
Hejnał z Wieży Mariackiej,
Hejnał z Wieży Mariackiej
I legendą i hymnem nam jest.

koniec

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl