Top » Katalog » Inne »
Kategorie
Piosenki (669)
Przysłowia Radiowe (58)
Rewia Viva (7)
Smoleniowe Bajanie (1)
W Karzełkowie (7)
Pastorałki (21)
Bajki (14)
Opowieści z Biblii (7)
Najpiękniejsze Bajki Świata (8)
Baśnie i Legendy Polskie (9)
Felietony Gazetowe (36)
Inne (3)



Wykonawcy
OPOWIEŚĆ O ŚWIĘTYM WOJCIECHU
 

Pan dał prawo do życia narodom,
Dał im ziemię i piękną, i żyzną,
Strzec jak oka i bronić nakazał
I po prostu ją nazwał Ojczyzną.

Tysiącletnia historio, Wojciechowa historio,
Tyś na ziemi Piastowej poczęta,
Gdzie na dębie prastarym
Lech- Praojciec zobaczył orlęta.
Tysiącletnia historio, Wojciechowa historio,
Tyś nam przetrwać wichury kazała,
Tyś uczyła pokory
I w czas próby łzy z tryumfem  mieszała.

Pokolenia przychodzą, odchodzą,
Znacząc ślady i myślą, i pracą
I budują tę Rzeczpospolitą
I swą myślą, i sercem bogacą.

Tysiącletnia historio, Wojciechowa historio. . .

 Tysiąc lat temu... Jaki to szmat czasu i jednocześnie drogi, którą przemierzyła ludzkość od chwili, gdy kończy się historia, którą pragnę wam opowiedzieć. I pomyślcie tylko, że gdyby nie ów bohaterski i święty mąż, to kto wie, jak potoczyłyby się losy całej Europy. Europy a nie tylko naszego kraju, który podówczas ledwie co zdążył okrzepnąć pod rządami ludzi mądrych  i światłych. Ale po kolei.
Tedy w roku 956 w mieście Libice, które było stolicą księstwa położonego między Czechami   i Polską, rządy sprawował Sławnik, pewnie Chorwat z pochodzenia, spokrewniony z panującą w Niemczech dynastią saską. Żona jego - Strzeżysława, prawdopodobnie z rodu Przemyślidów, brzemienną była.  Któregoś dnia gwałt się zrobił w książęcej siedzibie.
-  Ludzie, ludzie! Strzeżysława rodzić poczęła!
- Ciekawym, czy córka to będzie, czy może dziedzic książęcy!
- Patrzcie, znak na zamku dali!
- Co, co? !

- Hurra! Dziedzic!
- Dziedzic! Sławnikowicz!
 Rychło u łoża swej małżonki stanął książę Sławnik. Połą ukradkiem łzę wzruszenia otarł, wziął dziecię w swe dłonie i widząc, że syn urody wielkiej,  wzniósł go ku górze i rzekł:
-  Witam cię w imię Boże na świecie tym i wierzę, że sławy i chwały doczekasz. Ufam też, że imię nasze - Sławnikowiczów - po świecie rozniesiesz i chwałą okryjesz! A tobie - żono moja Strzeżysławo - dzięki  wielkie za tego pięknego dziedzica i oby dom nasz Bóg miał zawsze w swej opiece.
- Książę mój, takam rada, że szczęście widzę w twych oczach! A silny nasz syn? 
- Silny!
- A urody jakiej? 
- Jako i ty, żono moja. Dziecko i silne i piękne, tedy dla świata przeznaczonym będzie!
- Niech tak się stanie!

 I tak się ta historia sławetna zaczęła. Dziecku dano imię Wojciech, aby na pociechę rzemiosłu wojennemu się sposobił. Pewnie byłoby tak, gdyby nie losu zrządzenie, lub jak mówią inni -  palec boży. Oto Wojciech zachorzał nagle i gwałtownie. Nie pomagali ani mądrzy uzdrowiciele, ani przepisane przez nich zioła. Dziecko stawało się coraz słabsze i patrzeć tylko a ducha wyzionie.
- Matko Boża, miej ty wzgląd na nieszczęście nasze! Tedy spójrz na mnie, służebnicę swoją i ulituj się! Wyproś u syna swego, aby dziecko do zdrowia przywrócone zostało!
- Takoż i ja, książę z woli Pana Naszego, błagam cię,  Maryjo,  wespół z małżonką Strzeżysławą -  miej nas w opiece i dziecię nasze!
- A w dowód wiary - ofiarujemy to dziecię nie dla świata a dla służby bożej!
- Amen!...

Dobry Panie, wszak Ty wszystko możesz,
Tylko z Twojej to woli żyjemy,
Ty się umiesz troskliwie pochylić
Nad najmniejszą drobiną tej ziemi.

Więc niech wola się dziś twoja stanie,
Lecz miej litość nad nami, bo przecie
W wielkim bólu do ciebie wzdychamy,
Byś ocalił przed śmiercią to dziecię. 

Dobry Panie, pokornie błagamy,
Twe wyroki wszak mylić nie mogą,
Spraw, by Wojciech do życia wrócony
Mógł ku tobie  kapłaństwa iść drogą.

 I stało się, co stać się musiało. Wojciech czas jakiś jeszcze słabował, ale już bardziej ku życiu mu było. I rumieńców nabrał i uśmiech na bladych ustach się pojawił. Widać było, że modlitwy Sław- nikowiczów zostały wysłuchane.
- Hej, Radła! Przyjacielu mój, gdzieżeś?  Odezwij się, to ja, Wojciech! Gdzieżeś się ukrył? 
- A szukaj mnie, paniczu!
- Gdzieżeś...a tu cię mam! Złapany!
- No, tym razem przegrałem! Szybko biegasz! Nie tak jak brat twój Sobiebór. Ale do zwinności Radzyma ci daleko.
- Daleko, powiadasz?  Tak rzecze mój przyjaciel zabaw? 
- Tak rzecze twój chłopiec do posług.
- Oj, Radła! Tyś mi bardziej przyjaciel  niż... A zresztą niebawem skończy się nasz czas beztroskich zabaw. Do szkół mi pora iść.
 Gdy lat szesnaście Wojciechowi minęło, w roku 972 na nauki do Magdeburga wysłany został. Trafił do szkoły kierowanej przez znanego benedyktyna -  Oktryka.
- Witaj synu w progach naszych. Skoro przyjął cię do szkół naszych arcybiskup Adalbert, wielkiej dobroci i mądrości człowiek a zwierzchnik nasz, przeto musisz zarówno swym urodzeniem, jak i przymiotami dawać nadzieję na pilność i bogobojność. Tu czeka na ciebie dyscyplina i modlitwa.

- Czy jesteś gotów poddać się naszym regułom?
- Jestem gotów.
- Czy będziesz pilnie pracował? 
- Będę.
- I jeszcze pilniej modlił się? 
- Będę.
-  Tedy pójdź do izby swojej. Oto poznasz  kompanów twoich i żywię nadzieję, że przypadniecie sobie do serca. 


 Tak oto rozpoczęły się lata nauki. Jaki Wojciech był?  Jak pacholęta w jego wieku: i radosny, i psotny, i myślący, i rozmodlony. Nie gardził żartem i dowcipem. Ale do nauki przykładał się pilnie. Nauka była dla niego jako siedem chlebów mądrości. Bo też i siedmiu przedmiotów nauczano, siedmiu sztuk wyzwolonych: gramatyki i dialektyki, retoryki i arytmetyki, muzyki i geometrii,  a także astronomii. A że Wojciech wyróżniał się od innych modlitwą żarliwą i sercem dobrym, że potrafił ubogim i chorym pomagać i współczuć, tedy przypadł do serca arcybiskupowi Adalbertowi, który na bierzmowaniu uraczył go swoim imieniem. I tak Wojciech Adalbert dotrwał do roku 981, kiedy przyszło mu opuścić szkolne mury. 
- Witaj, matko. O, jakżeś siwizną naznaczona!
- Cóż, synu, takoż i tobie lat przybyło. Ale i urody, i -  wierzę -  mądrości.
- Uczyłem się matko i modliłem ile sił. Teraz wracam, aby innym posługę bożą nieść.
- Ale mam dla ciebie synu i wieść niedobrą...
- Mów matko, w umartwianiu ćwiczyłem się codzień.
- Ojciec twój...
- Mój ojciec?  Co?!...
- Umierającym go zastałeś. Czeka, aby udzielić tobie ostatniego błogosławieństwa. Idź i pożegnaj się z nim...
Jako matka rzekła, tak i było. Rychło Sławnik dokonał swego pracowitego żywota, gorąco opłakiwany przez całą rodzinę. Wkrótce po jego śmierci Wojciech wyruszył do Pragi, która onego czasu była miastem znacznym, bogatym, odwiedzanym przez kupców ze wschodu i zachodu. Tam też prawdopodobnie otrzymał święcenia z rąk biskupa Ditmara i zamieszkał niedaleko praskiej katedry, w pomieszczeniach dla kleru.

Złota Prago -  w  labiryncie twych uliczek,
Co od Hradczan biegną żwawo ku Wełtawie,
Odkrywamy przeszłych wieków tajemnice
I zdarzenia, które wiodły cię ku sławie.

Złota Prago -  tyś ochrzczona wszak przed nami,
Lecz my jedno, my słowiańskie przecie plemię,
Co bożymi naznaczone wyrokami,
Wciąż z godnością umie dźwigać losu brzemię.

Złota Prago -  tyś zrządzeniem Opatrzności
Dla Wojciecha tron złocisty przeznaczyła,
Tyś mu źródłem i goryczy, i radości,
I natchnieniem, w którym tkwi mądrości siła.

- Wojciechu, słyszałeś, co powiadają ludzie o biskupie Ditmarze? 
- Ludzkie gadanie! Choć, po prawdzie, pobłaża znacznie wszystkim tym,  którzy praw bożych nie przestrzegają.
- Prawdę rzeczesz. Bo czyż godzi się, aby ludzie duchownego stanu  wiedli żywot gnuśny i grzeszny? 
- O, tak, źle się dzieje w Pradze. Przeto nie dziw, iż biskup ma wizje piekielne i targany jest widokiem katusz diabelskich.
- Ludzie! Ditmar umarł! Ditmar umarł!
- To i stała się wola Pana! Oby go Maryja miała w swojej opiece i od mąk piekielnych wybroniła!
- Amen. Amen... Ale któż jego następcą będzie? 
- A małoż to mężów niepodatnych na grzech?  Małoż to w Pradze ludzi nieskażonych piekielnymi pokusami? 
- A może. . .
- Właśnie!
- Co - właśnie? 
 I tak się też stało, jak przypuszczało wielu. A był to rok 982. Młody, bogaty i świetnie urodzony, a do tego znany ze swych zdecydowanych poglądów moralnych  i przeróżnych cnót -  stał się Wojciech najlepszym kandydatem na biskupi tron praski. Tedy wezwał go na zamek do Levego Hradca książę czeski Bolesław II i tak rzekł:
- Solidnej jesteś postawy duchowej a i intelektu posiadłeś wyżyny. Znasz pięknie niemiecki i łacinę i mimo swoich dwudziestu siedmiu lat - jesteś właściwą osobą na urząd biskupi.
- Ależ ja, książę...
- Urodzony też znakomicie, dodatkowo utrwalić możesz pokój między zwaśnionym rodem Przemyślidów - po matce i Sławnikowiczów - po ojcu.
- Lecz niegodnym ja zaszczytów takich.
- A któż jest bardziej godnym, jak nie ziomek nasz - Wojciech, którego czyny, szlachectwo i  bo-gactwa odpowiednie są dla biskupiego tronu?  Ty wiesz najlepiej, dokąd  winieneś dążyć i ty roztropnie duszami pokierujesz.
- Jeśli taka wola Boga, niech się stanie!
- Tedy przejmuj władanie nad praską owczarnią!
 Ale do święceń była niezbędna zgoda cesarza Ottona II, który był nieobecny w Niemczech,  gdyż  wojował  właśnie  z   Saracenami  na  południu Włoch.  Dopiero  zwołanie  sejmu  w  Weronie
stworzyło taką możliwość i prawdopodobnie w dniu Piotra i Pawła, czyli 29 czerwca 983 roku, Wojciech otrzymał sakrę biskupią. Pozostało już tylko objęcie katedry praskiej i uroczysta intronizacja.

Dałeś mi życie, Panie mój,
Szczepiłeś we mnie wiarę świętą,
Dałeś mi siłę przeciw złu
I wielki dar talentu.

Dałeś nadzieję, dałeś moc,
Której nie znają zwykłe słowa,
Dałeś mi także jeszcze to,
Że umiem cię miłować.

Dałeś mi,  Panie,  chwały szczyt
I siłę, którą niesie władza,
Więc spraw, bym umiał karać złych,
A dobrych mógł nagradzać. 

A jeśli,  Panie,  będzie tak,
Jak z orką na ugorze,
To wtedy choć to jedno spraw,
Bym cię na zawiódł - Boże...

*    *    *

Grzech narzędziem jest szatana,
Grzech wyciąga do nas szpony,
Kto przed grzechem nie uciecze,
Ten na wieki potępiony.

Lecz kto Bogu chce zaufać,
Kto bez granic umie wierzyć,
Temu zawsze sił wystarczy,
Gdy zwątpienia grom uderzy.

Więc gdzie grzechu ciemność wielka,
Tam nam światło nieść potrzeba,
By wątpiącym ofiarować
Wielką wiarę w dobroć nieba.

Wracał biskup praski Wojciech po konsekracji do Pragi. Wraz z nim podążał liczny orszak możnych. A sam Wojciech na lichym koniu jechał, który nie uprzężą się chlubił, jeno zwykłym sznu- rem. I tak przybyli do Pragi, gdzie zsiadł Wojciech z konia i boso wszedł do swej stolicy. Zaśpiewano TE DEUM.
- Ludu mój! Jestem szafarzem sakramentów i głosicielem prawd wiary naszej. Dbać muszę zarówno    o zwykłe z mej owczarni owieczki,  jak i troszczyć się o te, które sposobią się do stanu duchowne- go. Posiadam władzę nadawania świąt, ustalania nabożeństw i postów, ustalania dziesięcin i spra- wowania sądów. Ale i posiadam władzę ekskomuniki, czyli nakładania klątwy na tych, którzy oddają się czczeniu  pogańskich bożków i na tych, co ważą sobie lekce prawa boskie. Tedy postanawiam:  podzielony zostanie majątek kościelny na cztery części: jedna na potrzeby kościoła, druga na po- trzeby kanoników, trzecia na potrzebujących wsparcia i miłosierdzia.  Czwartą,  najmniejszą,  pozos- tawiam sobie!
- Wiwat Wojciech!
- Wiwat nasz biskup!
- Wiwat!  Wiwat!
 I rozpoczął rządy biskupie. Opowiadano, że gdy do Wojciecha przybył ubogi, złupiony przez zbója, Wojciech ściągnął jedwab z poduszki, na której sypiał, i oddał nieszczęśnikowi. Opowiadano, że młody biskup nakładał na siebie surowe posty i umartwiał się bardzo, rzadko spożywając obiad, a prawie nigdy nie jedząc przed spaniem. Powiadano, że zbytnim zimnem, nocnym czuwaniem i no- szeniem  szorstkiej  odzieży  umartwiał  ciało bez litości. Jednakże, mimo tych cnót, Wojciech utracił
zaufanie księcia Bolesława II, gdyż ośmielił się wystąpić przeciwko niemu, gdy Bolesław prowadził wojnę   z Polską.  Porzucił więc rychło Pragę i udał się do klasztoru benedyktynów na Awentynie w Rzymie.  Tu znalazł spokój. Ale tymczasem w 992 roku książę Bolesław przegrał wojnę z Polską, więc Wojciech wrócił do Pragi. Niestety, konflikt między Przemyślidami i Sławnikowiczami rozgorzał na nowo.
- Księże biskupie! Przemyślidzi żonę pana praskiego - Ludomirę -  nieprawdziwie o wiarołomstwo posądzili!
- Co rzeczesz?  Ludomirę?  Przecie to zacna niewiasta! Gdzież ona? 
-  Schroniła się w kościele świętego Jerzego za ołtarzem i...
- Mów!
- I wywleczono ją, i uśmiercono!
- W kościele?  W świątyni?  A gdzież prawo azylu kościelnego? 
- Złamane,  a Ludomira nie żyje...
- Tedy rzucam klątwę na morderców za nieuszanowanie miejsca świętego!
- Ależ to zastawiona pułapka! Możni, księże biskupie, nie darują ci tego!
- Już raz odszedłem z biskupiej stolicy,  więc odejść mogę po raz wtóry! Prawa boskie szanowane 
być muszą! Klątwa!
Oto klątwa została rzucona
I tragedia dopełnia się już,
Dłoń zastygła ku górze wzniesiona,
Nie potrzeba tu gestów i słów.

Biskup Wojciech opuszcza znów Pragę,
Choć lud za nim i w ogień by szedł,
Lecz kto z możnych daruje zniewagę,
Kiedy w sercach gniew kipi na dnie? 

Święty Wojciechu,  Święty Wojciechu, 
Tobie pisany już taki los!
Święty Wojciechu,  Święty Wojciechu, 
Ku przeznaczeniu podążasz wprost.

Prawa boże jedyne i święte,
Czy kto biedak, czy wielki zeń pan,
Prawo boże latarnią, okrętem,
Kiedy wokół aż kipi od fal.

Święty Wojciechu,  Święty Wojciechu...

Swary i niesnaski zmusiły Wojciecha i tym razem do ustąpienia z Pragi. A Przemyślidzi,  którzy winni byli wszystkim knowaniom, zgładzili na ostatek braci Wojciecha z ich żonami i dzieć- mi. Wojciech ponownie znalazł się w zakonie pod wezwaniem świętych Bonifacego i Aleksego w Rzymie, gdzie zaprzyjaźnił się z cesarzem Ottonem III.  Ale rychło synod biskupi oskarżył Wojciecha o samowolne opuszczenie tronu biskupiego i nakazał albo wracać do Pragi, albo podjąć pracę misyjną. I tak pod koniec 996 lub na początku 997 roku Wojciech przybył do Polski. W Gnieźnie spotkał się z królem Bolesławem Chrobrym.
- Tyżeś to mężu święty?  Tyżeś biskup Wojciech?  Brat Sobiebora, który u mnie na dworze przebywa? 
- Ja, królu. Wiele słyszałem o tobie. Mówią, że szczepisz chrześcijaństwo w swym kraju. Mówią...
- Dajmy pokój! Czegoż to ludzie nie mówią!
- Kiedy przyjaciel mój Otton III wspominał...
- Mówmy lepiej o tobie, księże biskupie. Bo też mam ja zadanie trudne a niebezpieczne. 
- Jeśli na chwałę Boga i Maryi, to podejmuję się natychmiast!
- Atoli rzecz jest wielce niebezpieczna, a i teren i lud dziki...
- Misja! Misja! To jest moim powołaniem! Tego jednego nie uczyniłem jeszcze, a winien to jestem Panu naszemu.
- Tedy weź asystę z moich wojów i jedź nawracać Prusów.
- Prusowie?  Czyż nie jest to lud barbarzyński żyjący na brzegach Wisły i Nogatu? 
- Tako jest! Tedy jedź i niech Bóg ma cię w opiece!
Król dziedziny Piastowej,
Chociaż Chrobrym się zwał,
Choć oblicze marsowe,
Ale serce - jak łza.

Z ojca Mieszka zrodzony,
Bogu wierny jak nikt,
Choć pogańskie legiony
Wciąż kołaczą do drzwi.

Królu Chrobry! Królu Chrobry!
Królu dzielny! Królu dobry!
Królu Chrobry - chrobrym bądź,
Krajem rządź!

Berło dzierży wysoko,
By dowiedział się świat,
Że jest Polska z Europą
Pierwszy raz za pan brat!

Przygotowania do wyprawy nie zajęły czasu wiele. Wraz z towarzyszami - kapłanem Bo-guszą-Benedyktem i swym bratem, przyszłym biskupem gnieźnieńskim, Radzymem Gaudentym - wyruszył Wojciech czynić wedle woli króla. Długo płynęli Wisłą do Gdańska, wśród trudów i nie-bezpieczeństw, aż wreszcie dotarli tam w Wielką Sobotę 27 marca 997 roku i Wojciech udzielił chrztu mieszkańcom. Po krótkim odpoczynku wyruszył na swoją ostatnią, najważniejszą wyprawę. Stare księgi powiadają, że na południe od Elbląga, choć mroki dziejów pokrywają ostatnie chwile życia świętego Wojciecha. Ale zdaje się, że misjonarze pożegnawszy towarzyszący im oddział zbrojnych, rozbili obóz na wyspie u ujścia rzeki. Ale jeszcze tego samego dnia zostali przewiezieni na ląd, do grodu, gdzie stanęli przed ludnością Prus. Pierwszy przemówił Wojciech:
- „Z pochodzenia jestem Słowianinem, nazywam się Adalbert, z powołania zakonnik, niegdyś wyświęcony na biskupa, teraz z obowiązku jestem waszym apostołem.” 
- Jestem  Sambor, a to mój przyjaciel Martin. Bądź pozdrowiony.                            
- Kim jesteście i dokąd zmierzacie?
- Wraz z Boguszą-Benedyktem i bratem mym Radzymem podążamy z Polski, Martinie, wysłani przez króla Bolesława.
- Słyszałeś o takim królu, Samborze?
- Nie! A któż on?
- On król dzielny, Chrobrym zwany...
- Przeto powiedz, Wojciechu, czegóż ów król chce, że was tu przysyła?
- Przybywamy z poselstwem, z misją właściwie...
- A czegóż to chcecie od nas? Mówcie jasno!
- Pierwej chcemy obóz rozbić i oddać pokłon Panu Bogu.
- Panu Bogu?...U nas bogów jest dostatek, do wielu się modlimy. 
- Przyjdzie pora, Martinie, i o tym porozmawiać. Być może uwierzycie i przyłączycie się do nas, do naszej wiary... 
- Dajcie pokój, dajcie pokój! Albo uszanujecie nasze obyczaje... 
-  Jakem Sambor: albo uszanujecie nasze prawa... 
- Odłóżmy te swary na później, bo zmęczeni srogo jesteśmy. Droga za nami długa i trudna.  
- Tedy odpoczywajcie, ale pamiętając, że to nasza ziemia i. . .
- I nasze obyczaje są tu święte!
Jednakże Prusowie zmienili zamiary i po krótkiej naradzie odwieźli przybyszów łodzią na wyspę. Po kilku dniach  odpoczynku  misjonarze ruszyli w drogę powrotną. Po przejściu dwudziestu
kilometrów stanęli na odpoczynek. Wojciech modlił się:
- Panie spraw, aby tutejsze plemiona uwierzyły w Boga jedynego i Stwórcę, poza którym innych bogów nie ma. Spraw też, aby ludzie ci przyjęli chrzest z rąk naszych i dostąpili wiecznej szczęśliwości w niebie.
Tymczasem Prusowie podeszli cichcem i, wzburzeni ową modlitwą, wypadli z krzykiem na polanę. Pierwszy podniósł oszczep na Wojciecha pruski kapłan. Chwilę później inny napastnik odciął głowę świętemu, zatknął ją na pal i odwrócił w kierunku Polski. Było to dnia 23 kwietnia 997 roku, jak dziś już wiemy w okolicach wsi Święty Gaj, niedaleko Pasłęka. I tak dopełnił się żywot świętego Wojciecha.
A na koniec trzeba powiedzieć jeszcze  i  to, że zwłoki świętego zostały wykupione od barbarzyńców i w 999 roku, dwa lata po śmierci, Wojciech został kanonizowany. A w marcu 1000 roku u grobu świętego Wojciecha w Gnieźnie doszło do spotkania cesarza Ottona III i króla Bolesława Chrobrego. „A zdjąwszy z głowy swój diadem cesarski włożył go na głowę Bolesława na zadatek przymierza i przyjaźni i za chorągiew triumfalną dał mu w darze gwóźdź z Krzyża Pańskiego wraz z włócznią świętego Maurycego, w zamian za co Bolesław ofiarował mu ramię świętego Wojciecha”.

Już opowieść skończona i  dopełnił się czas,
Który karty historii nam pisze.
Lecz nauka Wojciecha żyje wciąż w każdym z nas,
Dziś ją światu pozwólmy usłyszeć.

Ku Europie przed laty, przebudzeni ze snu,
Zmierzaliśmy z nadzieją i wiarą.  
Dziś z dziedzictwem pokoleń spotykamy się znów,
Snując ową opowieść  prastarą.

Oto wreszcie spokoju pełen wspólny nasz dom,
Choć przeklęte wciąż nie śpią upiory,
Lecz dziedzictwo Wojciecha dzisiaj zbiera swój plon,
Więc nie pora wśród braci na spory.

Święty Wojciech patronem naszych sumień i serc,
On co życie dał Bogu w ofierze,
Więc spróbujmy  Europie, która domem nam jest
Jego życie i świętość powierzyć.

Utwory chronione przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.agencja-as.pl